[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chyba nie zrozumiała intonacji w moim pytaniu, bo uśmiechnęła się z zakłopotaniem -.powiedział, że przyszedł sensei, więc uznałam, że mówił o Tanomogim.No tak.Z punktu widzenia strażnika Tanomogi i ja to sensei.Było bardzo chłodno, działała klimatyzacja, jakby jeszcze przed chwilą pracowała maszyna diagnostyczna.Wada przymrużyła oczy, jakby oślepiło ją światło, i wcisnęła głowę w ramiona.- No właśnie, myślałam, że wkrótce wróci, więc postanowiłam zaczekać.To miało sens.Trudno ją o coś podejrzewać.Stałem się zbyt nerwowy.Nawet zmieszanie strażnika da się wytłumaczyć.Po prostu pomagał spotykać się potajemnie kochankom.Miłość.Jeśli to miłość, to nie ma się czym martwić.Zwykły przypadek.Nie było niczego bardziej pewnego niż to realne codzienne poczucie ciągłości.- Nie chciałam przerywać pracy w instytucie.- Móc pracować razem, we dwoje, to dobre rozwiązanie.- Jednak z różnych powodów skomplikowane.- Rozumiem.- Jakie znowu “rozumiem"? Sam nie wiem dlaczego, ale poczułem się swobodniej i zebrało mi się na śmiech.- Przy okazji, ciekawa jestem, czy nie mogłabym wziąć udziału w doświadczeniu, by poznać moją przyszłość?- To byłoby interesujące.- Tak, gdyby ona została naszym królikiem doświadczalnym, nie mielibyśmy tych wszystkich kłopotów.- Mówię poważnie.- Przesuwając powoli długimi paznokciami po krawędzi pulpitu maszyny ciągnęła: - Nie rozumiem, dlaczego ludzie muszą żyć.- Co? Zobaczysz, kiedy będziecie razem, wszystko spowszednieje.- Co znaczy razem? Czy chodzi o małżeństwo?- Nieważne.Żyjemy nie dlatego, że możemy sobie wszystko wytłumaczyć.Pragniemy czasem o tym pomyśleć, ponieważ żyjemy.- Wszyscy tak mówią.Jednak czy nadal zechcą żyć, kiedy poznają własną przyszłość?- Czy dlatego chcesz znać prognozę, by tego doświadczyć? To niebezpieczna rozmowa.- A może pan by się poddał?- Ja?- Nie może pan znaleźć spokoju, dopóki nie pozna pan przyszłości.Jeśli życie jest tak cenne, to dlaczego dopuszczalna jest aborcja, a więc pozbawianie życia dzieci, które winny się urodzić?Wstrzymałem oddech i skurczyłem się.Wydało mi się, że usłyszałem dziwny dźwięk.Wada powiedziała to niewinnym tonem.Przyjąłem, że to tylko wyjątkowy zbieg okoliczności.- Nie ma powodu, by coś, co nie ma jeszcze świadomości, uznać za człowieka.- Tak, z punktu widzenia prawa - mówiła dalej tonem niewinnym i czystym - Ale to oportunizm, to sprzeczność sama w sobie, gdy się twierdzi, że nie wolno zabić przedwcześnie urodzonego dziecka, a jednocześnie zezwala się na zabijanie.Czy można przyjąć za właściwe pańskie tłumaczenie? A może to ja czegoś tu nie rozumiem?- Jeśli zaczniesz tak myśleć, nigdy nie dojdziesz do rozsądnego wniosku.Zgodnie z tym rozumowaniem można przyjąć, że kobieta, która miała okazję zajść w ciążę i z tego nie skorzystała, albo mężczyzna, który mógł zapłodnić i tego nie zrealizował, są również pośrednio mordercami.- Przesadnie głośno się roześmiałem i dodałem: - Teraz też kiedy tak rozmawiamy bez sensu, popełniamy zabójstwo.- To możliwe.- Wada poruszyła się i spojrzała prosto na mnie.- To znaczy, że mamy obowiązek ratować te dzieci?- Tak, to możliwe - odparła bez śladu uśmiechu.Nie wiedząc co powiedzieć, podszedłem do okna i włożyłem papierosa do ust.Czułem się jakoś dziwnie rozgorączkowany, a zarazem skrępowany.- Wiesz, jesteś niebezpieczną kobietą.Usłyszałem, jak Wada wstaje.Czekałem nie ruszając się z miejsca.Następnie, nie mogąc dłużej znieść ciszy, odwróciłem się i rozejrzałem.Stała wyprostowana z zaciętą miną, jakiej nigdy u niej nie widziałem.Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek dodać, i gdy szukałem właściwych słów, Wada odezwała się pierwsza.- Proszę dać jasną odpowiedź, a ja pana osądzę.Roześmiałem się.Śmiałem się zupełnie bez sensu.Wtedy ona też się uśmiechnęła.- Naprawdę jesteś dziwną dziewczyną.- To jest sąd - mówiła z poważną miną.- Rozumiem, że pan nie uważa zabijania płodu za przestępstwo.- Myśląc w ten sposób, nigdy nie dojdziemy do ostatecznych rozstrzygnięć.- Wobec tego pan chyba nie ma odwagi wprowadzić własnej przyszłości do maszyny.- Co przez to rozumiesz?- O, nic takiego.To wystarczy.Nagle jakby włączyły się hamulce i z rozpędu serce o mało nie wyskoczyło z ciała wskutek wstrząsu.Wada spojrzała w sufit szeroko otwartymi oczami i skinęła potwierdzająco.Gdyby nie zrobiła tak niewinnej miny, na pewno zacząłbym krzyczeć.Wada spojrzała na zegarek, jakby nic się nie zdarzyło, i westchnęła.Za jej przykładem rzuciłem okiem na własny.Było pięć po dziewiątej.- Już późno.Chyba lepiej pójdę do domu.Uniosła wzrok i uśmiechnęła się, a następnie szybko odwróciła takim ruchem, jakby coś chwytała w powietrzu, i nagle opuściła pokój.Zaskoczony nie wiedziałem, co robić.Mogłem tylko na nią patrzeć przez okno: coś powiedziała do strażnika, a następnie bez wahania skierowała się w stronę bramy.Z dużym wysiłkiem wyprostowałem nogi.Chciałem chyba pokazać, że nie pozwolę więcej kpić ze mnie.Aż trudno uwierzyć, że Wada była tak źle do mnie nastawiona, i mogła sobie pozwolić na tak dziwaczne zachowanie w mojej obecności.Być może, gdybym potraktował jej zachowanie dosłownie, nie dopatrzył bym się w nim nic szczególnego.Może problem tkwił we mnie, ponieważ to ja uznałem, że postępuje dziwacznie i niepotrzebnie straciłem panowanie nad sobą.Muszę się uspokoić i widzieć rzeczy takimi, jakimi są.Muszę jasno rozdzielić to, co ważne, od tego, co nie jest ważne, i ustalić priorytety, by wiedzieć, co robić najpierw.Położyłem kartkę papieru na biurku, zakreśliłem wielkie koło i chciałem właśnie wpisać weń jeszcze jedno mniejsze, gdy złamał się grafit i nie mogłem dokończyć rysunku.21Kilkakrotnie zamierzałem wyjść z pracowni, lecz nagle zmieniałem zdanie i nadal czekałem.Gdyby Tanomogi wiedział, że tu jestem, to niewątpliwie by przyszedł.Już wkrótce powinien nadejść.Czy to możliwe, żeby mnie celowo chciał w ten sposób denerwować? Nie, muszę przestać niepotrzebnie się zadręczać.Dwadzieścia minut.czterdzieści minut.pięćdziesiąt minut.W końcu telefon zadzwonił dziesięć minut po dziesiątej.- To pan? Właśnie widziałem się z Wadą.- W głosie Tanomogiego nie brzmiała skrucha, wręcz podniecenie.- Tak, chciałbym coś panu koniecznie przekazać.Mnie jest obojętne, mógłbym nawet odwiedzić pana w domu.Ach, tak? To zaraz tam przyjadę.Patrzyłem w okno i czekałem, przygotowując się w duchu na to spotkanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]