[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paul był zaniepokojony zmianą, jaka dokonała się w tym człowieku.Miał uczucie, jakby otworzył drzwi do prawdzi­wej osobowości pozornie zdrowo wyglądającego osobnika, która okazała się wylęgarnią świrowatych pomysłów.- A jeśli okaże się, że to poltergeist - ciągnął Alsgood - i sprawy przyjmą poważny obrót, proszę natychmiast mnie wezwać.Miałem już to szczęście być świadkiem obecności dwóch poltergeistów, jak panu wspomniałem.Niczego bar­dziej nie pragnę, niż zobaczyć trzeciego.Nieczęsto zdarza się taka okazja.- I ja tak sądzę - odparł Paul.- Więc wezwie mnie pan?- Wątpię, czy mamy tu do czynienia z poltergeistem, panie Alsgood.Jeśli wszystko sprawdzę wolno i starannie, znajdę lo­giczne wyjaśnienie tego, co się dzieje.Gdyby jednak okazało się, że to rzeczywiście jakiś złośliwy duch, obiecuję zadzwonić po pana w chwili, gdy pierwszy sprzęt zacznie lewitować.Alsgood, udając, że nie słyszy kpiny w głosie Paula, po­wiedział:- Właściwie nie powinienem oczekiwać, że potraktuje pan poważnie moje słowa.- O, proszę nie myśleć, że nie jestem wdzięczny za.- Nie, nie.- Alsgood uciszył go ruchem ręki.- Rozu­miem.Bez obrazy.- Podniecenie zniknęło z jego wodnistych oczu.- Wychowywano pana w przekonaniu, że trzeba ściśle wierzyć nauce; w rzeczy, które można zobaczyć i zmierzyć, których można dotknąć.Taki nowoczesny styl.- Przygarbił się.Rumieniec znikł z twarzy, a skóra ponownie stała się bla­da, szarawa i matowa.- Prosić pana, by okazał pan otwar­tość umysłu na sprawy nadprzyrodzone, jest równie bezce­lowe, jak opowiadać rybie mieszkającej w morskiej głębi o istnieniu ptaków.Smutne to, ale prawdziwe, jednak nie mam panu tego za złe.- Otworzył drzwi wejściowe, odgłos pa­dającego deszczu nasilił się.- W każdym razie, przez wzgląd na pana, mam nadzieję, że to nie poltergeist.Życzę panu, aby znalazł pan owo logiczne wyjaśnienie, którego pan szuka.Naprawdę szczerze tego panu życzę, panie Tracy.Zanim Paul zdołał odpowiedzieć, Alsgood odwrócił się i wyszedł.Nie wyglądał już na zapaleńca ogarniętego pasją.Był po prostu szczupłym, szarym człowiekiem, powłóczącym nogami w szarej mgle, z lekko pochyloną głową, na którą padał deszcz; sam wydawał się niemal duchem.Paul zamknął drzwi, oparł się o nie plecami i rozejrzał po holu.Poltergeist? Chyba niezbyt paskudny.Wolał inną wersję Alsgooda: stukanie może skończyć się równie nagle i niewytłumaczalnie, jak się zaczęło, a przyczy­na pozostanie na zawsze nieznana.Spojrzał na zegarek.Szósta zero sześć po południu.Carol mówiła, że zostanie w szpitalu do ósmej i wróci do domu na późną kolację.Miał ponad godzinę, aby popraco­wać nad powieścią.Poszedł na górę do gabinetu i usiadł przy maszynie do pi­sania.Podniósł ostatnią napisaną kartkę, by przeczytać ją kilka razy i wczuć się w historię, którą opisywał.ŁUP! ŁUP!Dom zatrząsł się.Szyby zabrzęczały.Zerwał się z krzesła.ŁUP!Dzbanek pełen piór i ołówków przewrócił się, pękł na kil­ka kawałków, a zawartość rozsypała się po podłodze.Cisza.Czekał.Minutę.Dwie.Nic.Słychać było jedynie uderzanie deszczu o szyby i bębnie­nie o dach.Tym razem tylko trzy stuknięcia.Mocniejsze niż kiedy­kolwiek przedtem.Ale tylko trzy.Miał uczucie, jak gdyby ktoś bawił się z nim, drażnił go.Krótko przed północą dziewczynka z pokoju 316 cicho zaśmiała się przez sen.Za oknem szalała burza, a ciemność nocy co jakiś czas rozświetlały błyskawice.Dziewczynka przekręciła się na brzuch, nie budząc się i mamrocząc coś do poduszki.- Siekiera - powiedziała z tęsknym westchnieniem.- Sie­kiera.Wraz z wybiciem północy, zaledwie czterdzieści minut po zaśnięciu, Carol zerwała się na równe nogi, drżąc gwałtownie.„To nadchodzi! To nadchodzi!” - usłyszała czyjś głos.Wpa­trywała się niewidzącym wzrokiem w ciemny pokój, aż zdała sobie sprawę, że ten ściśnięty paniką głos należy do niej samej.Nie mogąc znieść ciemności ani sekundy dłużej, rozpacz­liwie zaczęła szukać włącznika lampki nocnej.Poczuła ulgę, gdy nacisnęła przycisk.Światło nie przeszkadzało Paulowi.Zamruczał coś przez sen, ale się nie obudził.Carol oparła się o podgłówek i słuchała walenia własne­go serca, które stopniowo zwalniało do normalnego tempa.Miała lodowate ręce.Włożyła je pod kołdrę i zwinęła pię­ści, by zatrzymać ciepło.Te koszmary muszą się skończyć - powiedziała do siebie.- Nie mogę co noc przez to przechodzić.Potrzebuję snu.Może brak urlopu, zbyt intensywna praca, silny stres, w jakim ostatnio się znajdowała (nierozstrzygnięta kwestia adopcji, niemal tragiczne wydarzenia w biurze O’Briana, wy­padek z Jane, amnezja dziewczynki, za którą czuła się odpo­wiedzialna.), nerwowe życie są przyczyną nocnych koszma­rów.Tydzień w górach, z dala od codziennych problemów, wydawał się idealnym lekarstwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl