[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkają w górach, po drugiej stronie jeziora (którego?), no i rzecz jasna nikt ichnigdy nie widział.Choć urzędowo rzecz biorąc, byli poddanymi księdza, żyli w istocie301 własnym życiem, nijak nie obcowali z innymi, wszystko toczyło się więc tak, jakby ichnie było.Zaraz, zaraz  powtarzał Poeta  przede wszystkim mają zapewne rogi wy-gięte, zakrzywione do środka albo na zewnątrz, żeby więc uderzyć, musieliby ułożyć siębrzuchem do góry lub stanąć na czterech nogach, bądzmy poważni, nie prowadzi się nawojnę koziego wojska. Owszem, prowadzi  odparował Ardzrouni.Opowiedział o pewnym wielkimwodzu, który przywiązał kozom do rogów pochodnie i tysiące ich popędził nocą narówninę, którą nadciągali nieprzyjaciele, by pomyśleli, że obrońcy mają ogromną armię.Gdyby miało się pod ręką sześciorogie kozy, skutek byłby zaiste piorunujący. Owszem, pod warunkiem jednak, że nieprzyjaciel nadciąga nocą  rzucił scep-tycznym tonem Poeta.Niechaj jednak Ardzrouni przygotuje jak najwięcej kóz i pochodni, bo przecieżnigdy nie wiadomo.Trzymając się tych nie znanych Wegecjuszowi ani Frontynusowi zasad, przystąpionodo ćwiczeń.Równina była pełna skiapodów, którzy szkolili się w wypuszczaniu strza-łek z nowiutkich fistuł, a Porcelli klął w żywy kamień za każdym razem, kiedy mylilisię co do celu; dobrze przynajmniej, że wzywał tylko imienia Jezusa, gdyż dla tych he-retyków wzywanie nadaremno imienia syna przybranego nie było żadnym grzechem.Colandrino zajął się uczeniem wielkouchych latania, czego nigdy dotąd nie robili, choćwydawało się, że właśnie do tego stworzył ich Pan Bóg.Trudno było chodzić ulicamiPndapetzim, gdyż w momencie, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewał, walił sięmu na głowę jakiś wielkouchy, wszyscy jednak pogodzili się z koniecznością przygo-towań wojennych i nikt się nie skarżył.Najbardziej uszczęśliwieni tym wszystkim byliwielkousi, do tego stopnia bowiem zdumiało ich odkrycie swych niesłychanych możli-wości, że nawet ich niewiasty nawet dzieci chciały uczestniczyć w przedsięwzięciu, i Po-eta z przyjemnością na to przystał.Scaccabarozzi ćwiczył olbrzymów w sztuce chwytania konia, ponieważ jednak niebyło tu żadnych koni poza tymi, które należały do magów i które po dwóch czy trzechtakich ćwiczeniach mogły wyzionąć ducha, wybór padł na osły.Nawet lepiej, gdyż osływierzgały i ryczały i trudniej było złapać je za kark niż galopującego konia, ale po ja-kimś czasie olbrzymi robili to z niezrównaną biegłością.Musieli się poza tym nauczyćbiegania w pozycji skulonej wśród paproci, żeby nieprzyjaciel nie od razu ich zobaczył,i niejeden uskarżał się, gdyż po takich ćwiczeniach bolało go w krzyżach.Boidi szkolił pigmejów, bo Biały Hun to przecież nie to samo co żuraw i trzeba mumierzyć prosto między oczy.Poeta wpajał wiedzę wojenną Nubijczykom, którym nietrzeba było niczego innego jak śmierci w bitwie, Solomon pracował nad trującymi sub-stancjami i co chwilę nasączał nimi jakieś ostrze, ale tyle osiągnął, że raz udało mu sięuśpić na kilka minut królika, a raz spowodował, iż kokosza zaczęła fruwać.Wybornie302  dodawał mu otuchy Poeta  Biały Hun, który zasypia choćby na jedną zdrowaśkęalbo zaczyna trzepotać ramionami, to Hun martwy, idzmy więc dalej.Cuttica wychodził z siebie, zajmując się blemiami, których uczył, jak wpełznąć podkonia i rozpłatać mu brzuch jednym ciosem topora, ale kiedy podjął próby z osłami, nieposzło zgoła jak po maśle.Jeśli chodzi o szczudłonogich, którzy byli odkomenderowanido służb kwatermistrzowskich i taborowych, kłopot wzięli na siebie Boron i Kyot.Baudolino doniósł diakonowi, co się dzieje, i w młodzieńca wstąpił nowy duch.Uzyskawszy pozwolenie eunuchów, kazał się wyprowadzić na zewnętrzne schodyi z wysoka przyglądał się ćwiczącym chorągwiom.Oznajmił, że chce się nauczyć do-siadać konia, by poprowadzić do boju swych poddanych, ale zaraz potem zasłabł, byćmoże za bardzo się wzruszywszy, i eunuchowie odprowadzili go na tron, by z powrotemmógł pogrążyć się w swym zasmuceniu.W tych właśnie dniach Baudolino, trochę z ciekawości, a trochę z nudów, zaczął sięzastanawiać, gdzie mogą żyć satyrowie-niewidkowie.Wypytywał wszystkich, nawet któ-regoś ze szczudłonogich, choć ich języka nigdy nie udało mu się zrozumieć.Ten zaś od-parł: Prug frest frinss sorgdmand strochdt drhds pag brlelang gravot chavygny rusth pkalh-drcg, a to Baudolinowi niewiele powiedziało.Nawet Gavagai nie wychodził poza ogól-niki.Tam  rzekł i wskazał palcem na zachód, na łańcuch błękitnych wzgórz, za któ-rymi rysowały się w oddali góry, ale nikt nigdy tam nie dotarł, gdyż satyrowie nie ko-chają intruzów. Jakie poglądy mają satyrowie?  spytał Baudolino, a Gavagai na to, żetkwią w gorszym błędzie niż inni, utrzymują bowiem, iż nie było żadnego grzechu pier-worodnego.Zmiertelność ludzi wcale nie jest skutkiem tego grzechu, byliby śmiertelninawet, gdyby Adam nie zjadł jabłka.W tej sytuacji odkupienie jest niepotrzebne i każdymoże się zbawić, gdyż zależy to tylko od jego dobrej woli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl