[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie z twarzami si-nymi o zgasłym spojrzeniu ani myśleli o zwycięstwie.Myśleli tylko, że śmierć lepsza od ta-kiej męki, w jakiej zeszła noc ostatnia, a najlepsza ucieczka do domowych pieleszy, podgorące promienie słońca.W polskich wojskach kilkunastu ludzi nie mających dostatecznej odzieży zmarzło nadedniem przy wałach, w ogólności jednak piechoty i jazda przetrzymały zimno daleko lepiej odTurków, bo ich krzepiła nadzieja zwycięstwa i wiara ślepa niemal, że skoro hetman postano-wił, by kostnieli na słocie, to niechybnie ta męka im na dobro, Turkom na zło i zgubę wyjśćmusi.Powitali wszelako i oni pierwsze blaski poranku z radością.O tej samej porze pan Sobieski pojawił się w wałach.Zorzy nie było tego dnia na niebie,ale zorza była w jego twarzy, bo gdy zmiarkował, iż nieprzyjaciel chce mu wydać bitwę wobozie, już był pewien, że dzień ten straszliwą klęskę Mahometowi przyniesie.Więc jezdziłod pułku do pułku powtarzając: Za kościoły pohańbione! za bluznierstwa Najświętszej Pan-nie w Kamieńcu! za krzywdy chrześcijaństwa i Rzeczypospolitej! za Kamieniec! %7łołnierzezaś spoglądali groznie, jakby chcąc mówić: Ledwie już stoim! Puść, wielki hetmanie, a oba-czysz! Blade i szarawe światło poranku stawało się z każdą chwilą jaśniejsze; z tumanu wy-chylały się coraz wyrazniej szeregi łbów końskich, postacie ludzkie, kopie, proporce, wresz-cie regimenta piechoty.Naprzód też one poczęły poruszać się i płynęły we mgle ku nieprzyja-cielowi jakby dwiema rzekami po bokach jazdy; potem ruszyła lekka jazda zostawując tylkośrodkiem szeroki szlak, którym w chwili stosownej miała skoczyć husaria.Każdy dowódca regimentu w piechocie, każdy rotmistrz miał już instrukcje i wiedział, comu czynić należy.Artyleria pana Kątskiego poczęła odzywać się coraz potężniej, wywołującze strony tureckiej również potężne odpowiedzi.Wtem zagrzmiała muszkietowa palba,okrzyk ogromny rozległ się po całym obozie atak był rozpoczęty.Przesłaniało widok mgliste powietrze, ale odgłosy walki dochodziły do miejsca; w którymstała husaria.Słychać było strzały, szczęk broni, krzyki ludzkie.Pan hetman, który aż dotądprzy husarii pozostał i z panem wojewodą ruskim rozmawiał, umilkł nagle i po-czął.nasłuchiwać, po czym rzekł do wojewody: Piechoty z dżamakiem się biją, któren w szańczykach, w przedzie, rozrzucon.Po chwili odgłos strzałów począł stopniowo słabnąć, gdy wtem niespodzianie huknęłajedna ogromna salwa, za nią bardzo prędko druga.Widocznym stało się, że lekkie chorągwieprzeparły spahia i znalazły się wobec janczarów.Hetman wielki, wspiąwszy konia, ruszył jak błyskawica na czele kilkudziesięciu przy-bocznych ludzi ku bitwie; pan wojewoda ruski został sam z piętnastoma chorągwiami husa-rzy, które stojąc w sprawie, czekały tylko na znak, by skoczyć i losy walki rozstrzygnąć.Czekali jeszcze dość długo, a tymczasem w głębi obozu wrzało i huczało coraz straszli-wiej.Bitwa chwilami zdawała się przewalać to w prawo, to w lewo, to ku stronie wojsk li-tewskich, to ku stronie pana wojewody bełskiego, tak właśnie, jak w czasie burzy przewalająsię grzmoty po niebie.Armatni ogień turecki stawał się nieregularny, natomiast artyleria panaKątskiego biła ze zdwojoną siłą.Po upływie godziny zdało się panu wojewodzie ruskiemu, iżciężar bitwy przeniósł się znów do środka, właśnie na wprost jego husarii.326W tej samej chwili przybiegł na czele swoich ludzi pan hetman wielki.Z ócz strzelał mupłomień.Osadził konia przy wojewodzie ruskim i krzyknął: W nich teraz z pomocą bożą! W nich! zawrzasnął wojewoda ruski.A za nim powtórzyli komendę rotmistrze.Ze straszliwym szumem pochylił się od jednegozamachu las włóczni ku łbom końskim i piętnaście chorągwi tej jazdy, która nawykła łamaćwszystko po drodze, ruszyło, na kształt olbrzymiej chmury, naprzód.Od czasu gdy w trzydniowej bitwie pod Warszawą husaria litewska pod wodzą Połubiń-skiego rozszczepiła jakby klinem całą armię szwedzką i przeszła na wylot, nie pamiętanoataku prowadzonego z taką potęgą.Rysią z miejsca ruszyły chorągwie, lecz na przestrzenidwustu kroków, rotmistrze zakomenderowali: W skok! ludzie zaś obezwawszy sięokrzykiem: bij! zabij! pochylili się w kulbakach i konie wzięły impet największy.Wów-czas ta ława gnających wichrem rumaków, żelaznych mężów, pochylonych kopii miała wsobie coś z siły rozhukanego żywiołu.I szła jak burza lub rozhukana fala, z łoskotem, z szu-mem.Ziemia jęczała pod jej ciężarem i było widocznym, że choćby nikt z nich kopią się niezłożył, choćby nikt szabli nie wydobył, samym swym rozpędem i wagą położą, zgniotą istratują wszystko przed sobą, tak jak trąba powietrzna łamie i kładzie bór.Tak dobiegli aż dokrwawego usłanego trupami pola, na którym wrzała bitwa.Lekkie chorągwie łamały się jesz-cze na skrzydłach z jazdą turecką, którą już zdołały znacznie w tył odepchnąć; lecz w środkustały jeszcze na kształt niepożytego muru głębokie szeregi janczarów.Kilkakroć już rozbiłysię o nie pojedyncze lekkie chorągwie, jak fala przychodząca z roztoczy rozbija się o brzegskalisty.Ich złamać, ich położyć było teraz zadaniem husarii.Kilkanaście tysięcy janczarek gruchnęło na raz, jakoby jeden człek strzelił.Chwila jesz-cze: janczary ustawiają się silniej na nogach; niektórzy mrużą oczy na widok straszliwej na-wały, niektórym drżą ręce trzymające dzidy, serca wszystkie walą jak młotem, zaciskają sięzęby, piersi dyszą gwałtownie.Tamci już już dobiegają, już słychać grzmiący oddech koni zniszczenie leci, zguba leci, śmierć leci! Allach!.Jezus Maria! dwa te okrzyki tak okropne, jakby nie z ludzkich piersi wyszłe,mieszają się ze sobą.%7ływy mur kolebie się, ugina, pęka; suchy trzask łamanych kopii głuszyna chwilę wszystkie inne odgłosy, po nim rozlega się zgrzyt żelaza, dzwięk jakby tysiącamłotów z całą siłą w kowadła bijących, uderzenia jakby tysiąca cepów w klepisko, pojedyn-cze i gromadne krzyki, jęki, oderwane strzały rusznic i pistoletów, wycie przerażenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]