[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.G³osy sz³y wyraŸnie, a¿ do tego momentu, kiedy uderza³y w buki.Tam pokornia³y, by na koniec rozpuœciæ siê w mchach.Stanis³aw zasypia³.Na nic zda³a siê walka z opadaj¹cymi powiekami.Podda³ siê.Zgasi³ œwiat³o i poszed³ do ³ó¿ka.Noc nie ustêpowa³a.Do pi¹tej brakowa³o jeszcze dwóch godzin.Mimo to, Marquez przyszed³ miêdzy buki.Nie chcia³ czekaæ na mg³ê, chocia¿ ciekawi³o go, jak ta mog³a siê sprawiæ z jego sercem.Co innego przywiod³o go w to miejsce.Przyszed³ siê po¿egnaæ.Nie inaczej.Przyszed³ siê po¿egnaæ i wyznaæ prawdê.Postanowi³ j¹ zostawiæ miêdzy bukami.Wiedzia³, ¿e to najlepsze miejsce.Muskat przyjdzie tu, podniesie j¹ z poszycia, ucieszy siê, wróci do pisania.Do tej chwili, Marquez mia³ jeszcze wiele planów zwi¹zanych ze Stanis³awem.Najpierw chcia³ razem z nim pos³uchaæ œwierszczy polnych, porównaæ ich gadanie z gadaniem cykad, ucieszyæ siê podobieñstwem, albo zasmuciæ ró¿nic¹, wyprowadziæ wniosek o przewadze jednych ¿yj¹tek nad drugimi.A kiedy by ju¿ posz³a rozmowa, wtedy niepostrze¿enie, przy okazji, móg³by napomkn¹æ o Conchicie.Ale to siê ju¿ nie uda.Za póŸno.Teraz trzeba u³o¿yæ jak najlepsze zdania i upuœciæ je w mech porastaj¹cy drzewa.Starzec zabra³ siê do roboty.— Drogi Staszku.Ta historia z Mari¹ od rudych w³osów wci¹gnê³a mnie tylko na pocz¹tku i tylko nieznacznie.Mam wprawê badacza historii, mam wprawê dziennikarza i reportera.Szybko zatem trafi³em do potrzebnych dokumentów.Nie bêdê ciê zanudza³ niepotrzebnymi szczegó³ami.Powiem tylko, ¿e Maria okaza³a siê zwyczajn¹ dziewczynk¹, a potem zwyczajn¹ kobiet¹.Od innych rówieœniczek odró¿nia³y j¹ tylko bujne, rude, szybko rosn¹ce w³osy.To wszystko.Jej rodziców zabra³a zaraza.Dziewczynk¹ zaopiekowali siê franciszkanie.Nie chcieli marnowaæ piêknych w³osów, wiêc odcinali je co tydzieñ i gromadzili w jednej z pustych cel.Kiedy cela wype³ni³a siê, braciszkowie otworzyli drug¹ celê.Kiedy i ta by³a pe³na w³osów, uradzili, by zrobiæ z nich materace.Wysz³o dwanaœcie sztuk.Któregoœ popo³udnia odkupi³em je wszystkie, id¹c za rad¹ mojego ogrodnika Ricardo.Wtedy zaczê³o siê nieszczêœcie.W jednej chwili straci³em wra¿liwoœæ na sprawy moich najbli¿szych.Nie wiem jak to siê mog³o staæ.Doœæ d³ugo niczego nie napisa³em.Krytyka czeka³a na now¹ ksi¹¿kê, czytelnicy zasypywali mnie przynaglaj¹cymi listami.Te materace dawa³y okazjê.Rozbudzi³y moj¹ imaginacjê, a potem rozpali³y we mnie nieczysty ogieñ.Chcia³em go ugasiæ ksi¹¿k¹ i zrobi³em to.Tyle zyska³em.Straci³em Conchitê.Tej straty nie da siê niczym wyrównaæ.Wróci³a do Polski.Pomóg³ jej jakiœ dobry cz³owiek.Mia³em nadziejê, ¿e uda mi siê j¹ nak³oniæ do powrotu.Nawet podj¹³em pewne kroki, ale na szczêœcie powstrzyma³em siê w porê.Jestem starym cz³owiekiem.Potrafiê ju¿ nazwaæ swoje uczucia, potrafiê siê nimi ucieszyæ, zasmuciæ, ale potrafiê te¿ — i to jest najwiêkszy przywilej staroœci — wyznaczyæ im granice.Przychodzi³em do ciebie, by przez ciebie byæ bli¿ej Conchity.Opowiada³em rozmaite historie, roznieca³em twoj¹ wyobraŸniê, a potem karmi³em siê ni¹ jak najlepszym jedzeniem.To nic z³ego.Na koniec i tak znalaz³eœ drogê do OSOBNOŒCI.Na koniec i tak dokopa³eœ siê do Ÿród³a ¿ywej wody, bij¹cego pod korzeniami dêbu.Œwiec¹cego dêbu.W takim dêbie œwieci próchno.Trzeba wielu lat, ¿eby d¹b zaœwieci³, ale wystarczy chwili, by znaleŸæ œwiat³o.Ty, poœród godzin szamotania — znalaz³eœ chwilê.S³yszysz jej obietnicê? Ws³uchaj siê.Ta chwila obiecuje ci cierpienie.To dobra obietnica.Oznacza bowiem, ¿e w³aœnie zosta³eœ pisarzem.Pozdrawiam ciê.Twój Gabriel.„¯YD PLESZKE” — ROZDZIA£ CZWARTY —Miazkow¹ pochowano na £aznowskim cmentarzu, ze wszystkimi nale¿nymi honorami, w dwa dni po wypadku.Takiej trumny w jak¹ po³o¿ono ku—³awkê nie widzia³ Bêdkowski naród od pogrzebu poprzedniego proboszcza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]