[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po zapisaniu wszystkich marginesów "Trybuny Ludu" i części ławki doszedł wreszcie do jakichś wyników.Przyjmując w ewentualnych wypłatach po trzysta złotych za czwórkę i dwadzieścia za trójkę był winienwspółpracownikom, w tym także i sobie, osiemnaście tysięcy trzysta złotych.Z tego posiadał cztery tysiące sto.Brakowało mu czternastu tysięcy dwustu.Stwierdziwszy niezbicie ten brak Lesio siedział czas jakiś w całkowitym otępieniu.Nie miał zielonego pojęcia, co mógłby teraz zrobić.Myśl o powrocie do domu budziła w nim żywą niechęć tak z uwagi na niejasną sytuację małżeńską, jak i dlatego, że w domu łatwo byłoby go znaleźć.O pokazaniu się w biurze w ogóle nie było mowy! Lokale gastronomiczne odpadały, bo w lokalach gastronomicznych na ogół trzeba płacić, a posiadanych przy sobie pieniędzy bał się nawet dotykać.Co zrobić zatem? Błąkać się po mieście? Popełnić samobójstwo? Oddać się w ręce milicji? Co zrobić?.Po raz dwieście osiemdziesiąty piąty obejrzał bezmyślnie wszystkie posiadane papiery i wpadło mu w oko zawiadomienie z poczty.Postanowił iść odebrać ową poleconą przesyłkę.Może będzie tam bardzo długa kolejka, która przynajmniej na pewien czas zdejmie mu z głowy kłopot ze znalezieniem miejsca dla siebie.Rodzima poczta Lesia znajdowała się na Mokotowie.Dojechał do niej okrężną drogą, przesiadając się kilkakrotnie i wybierając jak najwolniejsze środki komunikacji.Najchętniej jechałby drabiniastym wozem, zaprzężonym w leniwe woły, ten środek lokomocji jednakże był mu niedostępny.Przed okienkiem, gdzie odbierało się korespondencję, nie było żywego ducha.Lesio tęsknym okiem popatrzył na długi wijący się malowniczo ogon interesantów do wpłat i wypłat, opanował pokusę zajęcia miejsca w tym ogonie i podał urzędniczce swoje zawiadomienie.Podpisawszy się na pokwitowaniu otrzymał od niejkopertę z urzędowym nadrukiem.Do kopert, opatrzonych urzędowym nadrukiem, Lesio odczuwał żywą abominację.W takich kopertach otrzymywał zazwyczaj z O$r$s_u uprzejme przypomnienia o nie zapłaconej racie i z Biura Inkasa informacje o zaległych rachunkach.Nie przeczytał więc nadruku, tylko otworzył ją z determinacją i pośpiesznie, chcąc już od razu za jednym zamachem zainkasować wszystkie możliwe ciosy.Ze środka wyjął urzędowe pismo.Przeczytał je raz i nic z niego nie zrozumiał.Przeczytał je zatem drugi raz, potem trzeci.Czwarty i piąty.Potem doszedł do wniosku, że to musi być jakieś nieporozumienie, bo takie rzeczy się nie zdarzają, a jeśli nawet się zdarzają, to w każdym razie nie jemu.Należy podkreślić, że w momencie odczytywania korespondencji Lesio był nieskazitelnie trzeźwy.W chwilach trzeźwości odnosił się do życia znacznie bardziej realistycznie niż po użyciu alkoholu.Pod pewnymi względami był nawet pesymistą, a ostatnie wydarzenia jego pesymizm zwiększyły i ugruntowały.Wiadomość otrzymana w poleconym liście była zaprzeczeniem wszystkiego, czego realnie myślący człowiek mógłby od życia oczekiwać.Uznawszy, że od nadmiaru zmartwień doznaje zapewne halucynacji, Lesio zwrócił się do stojącego na końcu długiego ogona, przyzwoicie wyglądającego faceta.- Bardzo pana przepraszam powiedział łagodnie i smutno.Czy mógłby mi pan przeczytać to, co tu jest napisane? Na głos? Nieco zaskoczony facet rzucił okiem na trzymane przez Lesia pismo.Pismo było krótkie, więc ten jeden rzut oka wystarczył, żeby ogarnąć umysłem jego treść.- O co chodzi? - powiedział.Tu jest napisane, że na pańskie konto wpłynęły jakieś pieniądze.Za obrazy sprzedane w Desie.A co? To jakaś pomyłka? - Dziękuję panu - powiedział Lesio uroczyście i z uczuciem.Bardzo panu dziękuję.Facet uważnie przyjrzał się dziwnemu osobnikowi, który widocznie był analfabetą, chociaż zupełnie na to nie wyglądał, i wzruszył ramionami.- Nie ma za co - mruknął, pomyślawszy, że w tych dzisiejszych czasach pozory jednak strasznie mylą.Pod Lesiem ugięły się nogi, usiadł więc na krześle, położył na stoliku przed sobą bezcenny dokument i zastygł, wpatrzony weń w nabożnym skupieniu.To, co działo się teraz w jego duszy, przypominało stan modlitewnej ekstazy.Pół roku temu istotnie oddał w komis do Desy sześć swoich obrazów, wyrwanych sobie wręcz spod serca.Oddał je na stracenie, na zagładę, na sprzedaż.! Oddawszy, z początku gorliwie dowiadywał się o ich losy, potem, zaabsorbowany konkursem w pracowni, nieco je zaniedbał, a potem w ogóle o nich zapomniał.Stracił nadzieję, że ktokolwiek kiedykolwiek je kupi, zwłaszcza że wyznaczona za nie cena nie należała do rzędu drobnych.I oto teraz, właśnie teraz, w najtragiczniejszej chwili życia, otrzymał wiadomość, że wszystkie sześć znalazły nabywców! A ten fakt nie tylko daje mu w rękę te przeklęte, sprzeniewierzone pieniądze.Ten fakt potwierdza to, czego się domyślał, co w sobie przeczuwał, co musiało się wreszcie ujawnić! Talent.!!! Przechodnie na ulicy Puławskiej z pewnym zdziwieniem oglądali się za przyzwoicie ubranym facetem, który biegłprzed siebie w urozmaiconych podskokach, mamrocząc coś pod nosem, wydając niekiedy głośniejsze okrzyki, a chwilami zatrzymując się i pokrywając ognistymi pocałunkami niewielki kawałek papieru.Jakaś pani westchnęła nawet ze wzruszeniem, przekonana, że ów facet z takim pietyzmem odnosi się do listu od ukochanej kobiety.W pobliżu Rakowieckiej oryginalny osobnik poniechał frywolnych podskoków i zamachał ręką na taksówkę.W pracowni od rana panował głęboki niepokój.Wyniki losowania toto_lotka były wprawdzie wszystkim znane, nikt jednakże z grających nie pamiętał, jakie numery skreślono na wypełnionych w sobotę kuponach.Kupony miał przy sobie Lesio, a Lesia nie było.- Jedno z dwojga - powiedział z ponurym przekonaniem Janusz.Albo nie wygraliśmy nic i ten mokry jaskier umarł z rozpaczy, albo wygraliśmy milion i już od rana upił się ze szczęścia.- A dlaczego wykluczasz upicie się z rozpaczy? - zaciekawił się Karolek.- Nie miałby za co.Zdaje się, że mu nic nie zostało.- No to ze szczęścia też nie miałby za co.Tak od razu mu chyba nie wypłacili? - Pod zastaw kuponów mógłby pożyczyć pieniędzy chociażby od kelnera.Kelnerzy mają.Karolek zamyślił się na chwilę.- To dlaczego właściwie zostaliśmy architektami? spytał z niezadowoleniem.- Zaćmienie umysłowe wyjaśnił krótko Janusz i znów zapanowała cisza.Po kilku minutach przerwała ją Barbara.- A swoją drogą skąd nam się to bierze, że ciągle wychodzimy na idiotów? - spytała z goryczą.- Popatrzcie sami.Tamci z Białegostoku spokojnie, bez pośpiechu, zrobili sobie pożyteczne świństwo.A my, nie dość, że uczciwie, ale jeszcze jak na pożar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]