[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie zabrakło mi tematu.Zamilkłem.Milczał i gospodarz.Na szczęście przypomnia-łem sobie radę X. gadaj o płci pięknej. Pan był w Warszawie? Nieprawdaż? Zauważył pan zapewne, że w Warszawie dużoładnych niewiast?Gospodarz ożywił się nieco.Westchnął, jak wieloryb, a na twarzy zakwitł uśmiechbłogi. Co pan mówi ładne.co to jest ładne? Piękne, powiadam panu, piękne! Przecie tonasza sława!Rozmowa odtąd nie urywała się.N.N.mówił dużo i z zapałem.Słuchałem pół-uchem,wciąż pytając siebie, jak ten wioskowy Don Juan mógł się stać pomocnikiem naszej spra-wy.Wreszcie nie wytrzymałem i spytałem, przerywając jego dowodzenie o wyższościwarszawianek nad krakowiankami. Pan dawno zna pana X.? Ja? odpowiedział pytaniem. Czy dawno? Nie, pół roku temu.O! to bardzo po-rządny, bardzo dobry człowiek! mówił z przekonaniem. Takich ludzi niewiele na świe-cie.Pan może sądzi, że ja nie czuję? Nie, ja czuję!Co właściwie czuł pan N.N., tego mi nie wyjaśnił, widocznym jednak było, że czuł wistocie, bo twarz mu się zmieniła i jak gdyby nabrała pewnego wyrazu.Nagle do pokoju wpadł sam X.Rzucił kapelusz na łóżko, zajrzał nie wiem już po co,do kątów i wreszcie siadł koło mnie. Pijesz herbatę, mówił wesoło, kładąc mi rękę na ramieniu. Cóż, zmęczony je-steś? Możebyś zdrzemnął? Czeka nas jeszcze dziś wieczorem praca.Wstał znowu, przewrócił parę gratów na stole i klepiąc dobrotliwie po ramieniu go-spodarza, mówił: Pewnie o kobietach rozprawialiście, co? Oj! panie N.N., zgubią pana kiedyś te ko-biety! A co słychać tu u nas? Stare dzieje, panie dobrodzieju, stare! mówił znowu flegmatycznie gospodarz.Pan wie, przyjechał znowu brat pana dyrektora. Nie wie pan, po co? zapytał żywo X. Ma jakoby jechać na kilka dni do Krakowa, a potem wraca do Warszawy.X.zamyślił się, parę razy przeszedł wzdłuż pokoju i wreszcie rzekł: Może mu co wsunąć, gdy będzie wracał? Powiem mu, że to prezent dla córeczki pa-ni Z* szeptał mi do ucha. Ty zajdziesz do niego, mieszka na Marszałkowskiej, przed-stawisz się, jako krewny pani Z*, i odbierzesz.Co? On człowiek dyskretny, nie otworzypakunku.Nie, nie, to na nic! Ty możesz nie być w tym czasie w Warszawie, posyłka bę-dzie u niego leżała długo.Jeszcze gotów sam zanieść na pensję.Aadny byłby obrazek, za-miast prezentu bibuła! To na nic!Zamyślił się znowu. Ale prawda, zapomniałem, żeś mi przywiózł Robotnika i listy zagraniczne.Po cobędę tym obciążał swego pośrednika? Ten pan jedzie do Krakowa, niech zawiezie tam.Dam mu adres.Jak sądzisz, zwrócił się do mnie, czy można mu dać adres? wymieniłmi nazwisko jednego z towarzyszów krakowskich. Znajdzie może Naprzód u niego nastole i gotów posądzić kogo z nas o socjalizm.Lepiej zapytam, gdzie się zatrzyma w Kra-kowie i napiszę do faceta, by zaszedł i odebrał.Tak będzie nawet grzeczniej, nie będę gofatygował.Tak zrobię! Ot, jeszcze jeden interes będzie załatwiony!Gospodarz, widząc, że X.coś mi szepce do ucha, dyskretnie się usunął na bok. Ja mam malutki interes do załatwienia mówił, biorąc czapkę. Zostawię tu panów.Do widzenia! Nie, nie, panie.Niech pan zaczeka zaprotestował X. Jeszcze pół godzinki i ja pa-na uwolnię.Już wieczór się zbliża.Odciągnął mnie w kąt i zniżonym głosem mówił: Widziałem swego przemytnika, przeniósł już w nocy czcionki, lecz zdawało mu się,że jest za nim pogoń, zakopał więc pudełka w krzakach.Dzisiaj o zmroku ma to mi przy-nieść.Muszę czekać na niego, ale na wszelki wypadek ty posiedz tu chwilę jeszcze, a wrazie, gdybym za godzinę nie wrócił, idz z N.N.do miasteczka i już bez ceremonii wal dopani Z*.Każdy w miasteczku wskaże, gdzie ona.Z nią się już umawiaj o dalsze sprawy,tylko tu nie wracaj, bo, w razie mojej wsypy, mogą zaczepić i N.N.No, bywaj!Zcisnął mi mocno rękę, patrząc na mnie znowu tak, jak gdybyśmy się rozstawali nazawsze albo na bardzo długo.Wyszedł, a N.N., odprowadziwszy go do drzwi, wrócił, mrucząc: Biedny człowiek, nigdy spokoju, ani chwili spokoju!Nie chciało mi się rozpoczynać raz jeszcze kwestii kobiecej , milczałem więc, pa-trząc w okno, przez które widać było gasnącą zwolna wieczorną zorzę.Było mi trochę smutno.Nie dręczyły mię, co prawda, żadne złe przeczucia.Wiedzia-łem dobrze, że dzielnemu X.tyle już przedsięwzięć się udało, iż nie było żadnej racjioczekiwać, by za tym razem powinęła mu się noga.Ale.kto wie, może za chwilę, gdy jatu będę jeszcze spokojnie siedział, tam, wśród tej miłej i cichej przyrody, przy tej pogodniegasnącej zorzy, rozegra się jeden z dramatów granicznych, które przecież kończą się nierazśmiercią.Czas wlókł się leniwie, niecierpliwość moja wzrastała.Spojrzałem na zegarek mi-nęło zaledwie 20 minut od rozstania się z X.Więc jeszcze 40 minut czekania.N.N.siedział na łóżku i zdawał się wsłuchiwać w wieczorną ciszę.Po pewnym czasieprawie wesoło zawołał: Idzie! panie dobrodzieju, idzie!W istocie usłyszałem pod oknem ciężkie kroki i lekkie gwizdnięcie.Pózniej słychaćbyło krótką, urywaną rozmowę szeptem, odmykanie i zamykanie okna, wreszcie krokizaczęły się oddalać. No, gotowe! zawołał po chwili X., wpadając do pokoju i zacierając ręce. Terazchodz do mnie mówił, ciągnąc mnie za rękaw. Teraz i pan wolny dodał, zwracającsię do pana N.N.Zeszliśmy znowu po karkołomnych schodach na dół i X.wprowadził mię do swegopokoju na parterze, pod pokoikiem N.N.na facjatce.Pokój był nieduży, bardzo skromnie umeblowany.Stół przy oknie, na nim trochę roz-rzuconych papierów i rachunków fabrycznych, łóżko po jednej stronie stołu, po drugiejkanapka, kilka krzeseł oto całe umeblowanie.Gdyśmy weszli, w pokoju było ciemno.X.natychmiast zamknął za sobą drzwi naklucz, spuścił gęstą roletę i zapalił lampę.Na łóżku leżały dwa drewniane pudełka. Spróbuj podnieść.Oj, ciężkie cukierki! żartował wesoło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]