[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednym s³owem - zaproœ go do mojej komnaty pod jakimœ pretekstem.Ale uwa¿aj, by rozmowa wasza odby³a siê przy œwiadkach - wszak nie mamy ¿adnych sekretów! A ty, gdy pojedziesz dziœ na polowanie, oderwij siê nieznacznie od eskorty i popytaj u ludzi, nie narzucaj¹c siê, o pewn¹ leœn¹ osadê.* * *W oczach wchodz¹cego do komnaty Beregonda tli³a siê s³aba iskierka nadziei: mo¿e nie wszystko stracone?- Zdrowia ¿yczê, Wasza Wysokoœæ!- Witaj, Beregondzie.I nie rozmawiaj ze mn¹ tak oficjalnie.Chcê, byœ pomóg³ mi skontaktowaæ siê z Jego Królewsk¹ Moœci¹.Z tymi s³owami, ksi¹¿ê wyj¹³ ze stoj¹cej pod œcian¹ podró¿nej skrzyni i ostro¿nie po³o¿y³ na stole du¿¹ kulê z przydymionego kryszta³u.- Kamieñ Jasnowidzenia! - zdziwi³ siê kapitan.- Tak, to palantir.Drugi jest teraz w Minas Tirith.Aragorn, z jakiegoœ powodu nie chce, bym ja siê nim pos³ugiwa³, i na³o¿y³ nañ zaklêcie.Tak wiêc, jeœli ³aska, weŸ kulê i wpatrz siê w jej wnêtrze.- Nie! - rozpaczliwie pokrêci³ g³ow¹ Beregond, a na jego obliczu pojawi³ siê strach.- Co tylko chcesz, byle nie to! Nie chcê widzieæ zwêglonych d³oni Denethora!- Wiêc widzia³eœ ju¿ je kiedyœ? - Ksi¹¿ê nagle poczu³, ¿e jest œmiertelnie zmêczony.Jak widaæ, pomyli³ siê, co do tego cz³owieka.- Nie, ale opowiadano mi.Widzi je ka¿dy, kto zajrzy do palantira!- Nie przejmuj siê, Beregondzie.- W g³osie Faramira da³a siê s³yszeæ ulga.- To nie jest ten palantir, nie ten nale¿¹cy wczeœniej do Denethora.Tamten jest w³aœnie w Minas Tirith i nie zagra¿a ci.- Tak? - Kapitan, mimo zapewnienia Faramira wyraŸnie siê obawiaj¹c, wzi¹³ Kamieñ Jasnowidzenia do rêki, doœæ d³ugo wpatrywa³ siê w niego, a potem z westchnieniem postawi³ z powrotem na stole.- Wybacz, ksi¹¿ê, ale nic nie widzê.- Widzia³eœ ju¿ wszystko, co nale¿a³o, Beregondzie.Nie jesteœ winien œmierci Denethora - mo¿esz spaæ spokojnie.- Co?! Co powiedzia³eœ, ksi¹¿ê?!- Nie jesteœ winien œmierci Denethora - powtórzy³ ksi¹¿ê.- Wybacz, musia³em wprowadziæ ciê w b³¹d: nasz palantir to w³aœnie ów kamieñ.Rzeczywiœcie - widaæ w nim czasem skrêcone palce, ale widz¹ je tylko ci, którzy s¹ zamieszani w zabójstwo króla Gondoru.A ty nic nie widzia³eœ, co znaczy, ¿e jesteœ czysty.Tego dnia twoja wola zosta³a sparali¿owana przez czyj¹œ potê¿n¹ magiê.Jak s¹dzê, elfick¹.- Naprawdê? - wyszepta³ Beregond.- Chcesz mnie, ksi¹¿ê, pocieszyæ, i to na pewno jest ten inny palantir.„Powiedz, powiedz, ¿e to nie jest tak!”- Pomyœl sam - kto by mi da³ ten „inny palantir”? Nawet ten oddali mi, poniewa¿ s¹dzili, ¿e jest nieodwo³alnie uszkodzony: sami rzeczywiœcie nie mog¹ nic w nim zobaczyæ, gdy¿ d³onie Denethora przes³aniaj¹ ca³e pole widzenia.O tym, ¿e ludzie nie maj¹cy nic wspólnego z zabójstwem nadal mog¹ z niego korzystaæ, na szczêœcie, nawet nie podejrzewaj¹.- To dlaczego powiedzia³eœ mi najpierw, ¿e to nie ten?- Widzisz.Chodzi o to, ¿e jesteœ cz³owiekiem ³atwowiernym i bez trudu mo¿na ci coœ zasugerowaæ.W³aœnie to wykorzysta³y elfy i Mithrandir.Ba³em siê, ¿e po prostu wymyœlisz sobie ten obraz.Autosugestia czasem wyczynia z ludŸmi dziwne takie rzeczy.Ale teraz, chwa³a Eru, wszystko to za nami.- Wszystko za nami.- wychrypia³ Beregond.Wypowiadaj¹c te s³owa, opad³ na kolana i patrzy³ teraz na ksiêcia z wyrazem tak g³êbokiego psiego oddania, ¿e ten poczu³ siê niezrêcznie.- Czy to znaczy, ¿e pozwolisz, ksi¹¿ê, s³u¿yæ ci jak w przesz³oœci?- Tak, pozwalam, ale natychmiast wstañ z kolan.Powiedz mi teraz, czy jestem dla ciebie suwerenem Ithilien?- Jak¿eby inaczej, Wasza Wysokoœæ?!- Skoro tak, to czy mam prawo, pozostaj¹c wasalem gondorskiej korony, mieæ sw¹ osobist¹ ochronê narzucon¹ mi przez Króla?- Oczywiœcie.Ale ³atwiej to powiedzieæ, ni¿ wykonaæ: Bia³y Oddzia³ jest mi podporz¹dkowany tylko nominalnie.A ja tu jestem, szczerze mówi¹c, tylko kwatermistrzem.- Tego od dawna siê domyœla³em.A przy okazji - kim oni s¹? Dunedainowie?- Szeregowcy to Dunedainowie.A oficerowie i kaprale.To ludzie z Tajnej Stra¿y Króla.Sk¹d siê wziêli u nas, w Gondorze, tego nikt nie wie.Ludzie gadaj¹ - Beregond zerkn¹³ na drzwi - ¿e to podobno o¿ywione martwiaki.Kto tam dowodzi, sam nie wiem.- M-m-hm.W ka¿dym razie musimy siê pozbyæ tego towarzystwa, i to im prêdzej, tym lepiej.No to jak, kapitanie, zaryzykujesz ze mn¹?- Uratowa³eœ, Wasza Wysokoœæ, mój honor, a to znaczy, ¿e moje ¿ycie nale¿y do ciebie bezwarunkowo.Ale trzech na czterdziestu.- S¹dzê, ¿e jest nas nie troje, a nieco wiêcej, znacznie wiêcej.S³ysz¹c te s³owa, zdumiony Beregond szeroko otworzy³ oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]