[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mało prawdopodobne, by tak było.Ale jednak możliwe.Jakim sposobem - zapytał, znów zwracając się do kocura - nie dostrzegłeś, panie, że ktoś idzie za wami?- No właśnie - zamyślił się Rbit.- Gdyby nie ta drobna niejasność, uwierzyłbym pewnie, panie, w twoją historię.- Jesteś nieomylny i zawsze tak samo czujny, wasza godność?Rbit stulił uszy.- Obalajmy mity - rzekł, z ponurą ironią, do łuczniczki.- Nie jestem.- Zresztą biegłem przodem - dorzucił - wypatrując raczej patroli wojskowych, niż wieczornych pijaczków czy włóczęgów.Dartańczyk uniósł trochę brwi i skąpym gestem rozłożył ręce.Przez chwilę trwała cisza.- Te pisma, których jeszcze nie czytałam - powiedziała wreszcie Karenira, spokojnie już oparta na obejmujących ją w talii ramionach olbrzyma - nie mogą być dowodem, że mówisz prawdę.Kto zaręczy, skąd naprawdę je masz? I do czego miały ci służyć?Wydobył pierścień, zawieszony na łańcuszku na szyi.- Poznajesz, pani? Wiele takich widziałaś? Zacisnęła usta, rozpoznając wielki szmaragd Baylaya.- Czy ukradłem go z palca twego męża? A może kupiłem?- Nie mów do mnie tym tonem, Dartańczyku! - zaperzyła się znowu.- Tak czy inaczej, jesteś dla mnie tylko JEGO szpiegiem! I przestaniesz nim być, jak tylko puści mnie to drzewo! - powtórnie wpadła we wściekłość.- Na Szerń, zgodnie z prawem oddałam mu na piśmie jego nazwisko i wolność! A wzięłam.wzięłam sobie własną! - aż się zachłysnęła - Wzięłam sobie! Nie po to, żeby jakiś halabardnik i szpicel ją zohydził!- Dlaczego ludzie Trybunału nie czekali, aż Łowczyni doprowadzi ich do nas? - zagadnął Glorm, pragnąc rozwiać ostatnie wątpliwości, ale przede wszystkim, odwrócić uwagę Armektanki.- No? Dlaczego? - podjęła wojowniczo.- Dość długo wasza godność tkwiła w tym zajeździe, nic nie robiąc.Ja sam myślałem, odnalazłszy cię tam, że jedynym twoim celem jest, pani, picie piwa.A ci ludzie, oni odnaleźli cię jeszcze później.Skąd mieli wiedzieć, że przyjechałaś do Grombu, by spotkać swoich przyjaciół?Sposępniała nagle.- Chyba wiem, skąd.Na Szerń, uwierzyłam w układ z żołnierzem, myślałam.Pokręciła głową.- No, komendancie, tym razem legia będzie miała naprawdę duży powód, żeby mnie nie lubić.- Podoba mi się ten człowiek - rzekł niegłośno Glorm, gdy Dartańczyk i Karenira zasnęli.- Jak mówisz? Kłamie?- Wątpię - odparł kot.- A może dopiero teraz wpadliśmy w zasadzkę, Rbit? Może to jest prawdziwy i jedyny szpieg Trybunału?- Dartańczyk? I z tym pierścieniem?! Zresztą tym razem na pewno nikt nas nie śledził.Miałby działać samotnie? Wystarczy nie spuszczać go z oczu, by udaremnić mu wszelkie wrogie zamiary.Co zrobi? Otruje nas może? Zadusi?- Prawda.- Śpij, Glorm.Będę czuwał.Potem cię obudzę.na wartę.Glorm uśmiechnął się lekko, położył ramiona na stole, a głowę na ramionach.- Rbit? - powiedział cicho.- A pamiętasz nasze pierwsze warty w Górach?Zamknął oczy.- Ależ się wtedy bałem.Część DrugaRozdział IV1.Był środek lata.Dzień - ponury, jak zwykle w Grombelardzie - miał się ku końcowi.Drobny, dokuczliwy deszczyk padał od południa, nie słabnąc ani nie przybierając na sile.Niesiony na ramionach jednostajnego wiatru, szeleścił monotonnie, pokrywając górski trakt brudną wilgocią.Tętent kopyt łatwo przebił się przez szum wiatru i szmer deszczu.Coraz wyraźniejszy i bliższy - umilkł nagle.Potem rozległo się rżenie wierzchowca i nowy tupot kopyt, ale teraz w jego tle rozbrzmiały, niewyraźne jeszcze, odgłosy galopu wielu koni.Był niewielki lasek - właściwie parę drzew - między którymi przebiegała droga.Smutne górskie świerki nie pozwalały dostrzec jeźdźca - aż wypadł nagle spoza nich.Koń zarżał znowu, boleśnie i krótko.jego krok nie był już galopem, ani nawet kłusem.Zwierzę potknęło się i zatrzymało.Jeździec obejrzał się, jeszcze raz zranił ostrogami pokrwawione boki wierzchowca, po czym zeskoczył z konia.W tej samej chwili koń klęknął ciężko, zachwiał się i padł.- Przekleństwo! - wrzasnął jeździec, odskakując na bok i dobywając miecza.Śpiewny język słonecznego Dartanu, tutaj zdawał się być zupełnie nie na miejscu.A przecież miał chyba moc magiczną, bo oto zza zakrętu drogi, wijącej się serpentynami ku północy, wypadł z łomotem i tętentem potężny oddział jeźdźców.Samotny człowiek z mieczem nie widział ich jeszcze i nie słyszał, chłonąc o wiele bliższy łomot kopyt pomiędzy świerkami.Jeszcze chwila - i wyłoniło się spoza nich kilka koni, dosiadanych przez ludzi w hełmach i szarych płaszczach.Dartańczyk przygotował się do walki, ale żołnierze wstrzymali wierzchowce, w osłupieniu patrząc poza jego plecy.Właściciel zajeżdżonego konia obejrzał się i krzyknął z radości, uciekając pod skalną ścianę na poboczu drogi.Kilkadziesiąt koni licząca gromada przewaliła się obok niego i wpadła na legionistów, próbujących uciec między drzewa.Ktoś wrzasnął przeraźliwie, zadźwięczało raz i drugi żelazo, potem jeszcze jeden krzyk - i wszystko umilkło.Jeźdźcy pozeskakiwali z siodeł.Wszyscy byli znakomicie uzbrojeni, w kolczugach i z mieczami; przy każdej kulbace wisiała też kusza.Kilku ludzi, odrzuciwszy na plecy szare i brunatne peleryny, takie jak u żołnierzy, ruszyło ku cudem ocalałemu mężczyźnie.- Naprawdę w ostatniej chwili! - powiedział Vilan, chowając broń do pochwy i ruszając naprzeciw.- W ostatniej! - krzyknęła Karenira.- Na wszystkie moce, czy potrafisz coś więcej, jak doprowadzać mnie do wściekłości?! Bohaterze?!- Nie gniewaj się na mnie, wasza godność.- Ja oszaleję - powiedziała Armektanka.- Obojętne, co zrobi, zawsze i zawsze „nie gniewaj się”!- Czy ja też mam się nie gniewać? - zapytał sucho Basergor-Kragdob.- Jesteś nieobliczalny, Vilan.To nie ty miałeś jechać do Riksu.- Wasza godność - powiedział Dartańczyk - poniosę taką karę, jaką uznasz za właściwą.Złamałem rozkaz.Ale jeszcze przez jakiś czas pozostaję na służbie jego godności Baylaya.I będę brał na siebie każde niebezpieczeństwo, jakie zagrozi Łowczyni.- Jesteś nieobliczalny, Vilan - powtórzył rozbójnik.- Nieobliczalny? - złościła się Karenira.- To wariat!- Może - zgodził się niespodziewanie Dartańczyk.- Dobrze, że przyszliście mi z pomocą.- Rbit został pod Badorem - rzekł Kragdob - a ja wziąłem paru ludzi i wyskoczyłem na trakt, jak tylko stało się jasne, że pojechałeś na ten.samotny rekonesans.Więc jednak miałem rację mówiąc, że samotny uzbrojony człowiek nie przejedzie tym gościńcem spokojnie.Delone - powiedział do milczącego mężczyzny, najwyraźniej z trudem tłumiącego wesołość, stojącego dwa kroki z tyłu - wyślij silne patrole w stronę Riksu.Twój przyjaciel, być może, ściągnie tu cały garnizon.I nie ciesz się tak bardzo.Mężczyzna mrugnął do Vilana, po czym odszedł.- Czego się dowiedziałeś? - zapytała Karenira, bardziej już z ciekawością niż gniewem.Dartańczyk wzruszył ramionami.- Całe miasto to jedne koszary.Z dziesięć razy opowiadałem się patrolom.Prawda jest, że na każdego, kto nosi przy sobie choćby nóż, patrzą tam teraz jak na szpiega z Gór.Krzyczysz na mnie, pani, ale przecież nikt nie chciał, żebyś ty jechała.Kobieta z łukiem.czy nawet bez, za to tak zwracająca uwagę jak ty.Natychmiast odstawiono by cię do gmachu Trybunału.Na wszelki wypadek.Pokręciła głową.- Co jeszcze? - pytał Glorm, którego żywo interesowało sprawozdanie zwiadowcy.Vilan zaczerpnął tchu.- To samo, co w Badorze - powiedział.- W garnizonie nie bardzo, zdaje się, wiedzą, co oznacza ta wojna w Górach.Tak czy inaczej, duże siły gotowe są do wyjścia z miasta.Trybunał dolewa oliwy do ognia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]