[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był wstrząśnięty i całkowicie zaskoczony, po raz pierwszy zupełnie zagubiony, nie wiedział, co ma czynić.Po prostu gapił się nieruchomym spojrzeniem na nieskażony śnieżny kobierzec, nie mogąc nawet jasno myśleć.Talia starała się otrząsnąć, zachować spokój, lecz uszy jej świdrowała niesamowita cisza.Nagle ponownie ogarnęło ją uczucie, że czyjeś oczy wpatrują się w jej plecy.Spojrzała bojaźliwie na Krisa, ciekawa, czy i on odniósł to samo wrażenie, i w chwilę później nabrała pewności, że to jedynie wytwór jej umysłu.Wrażenie było silniejsze niż za pierwszym razem i jeszcze bardziej złowieszcze.Przypominało ten mdlący niepokój, jaki ją ogarniał, gdy pracowała pod okiem Keldar, która starała się doszukać najmniejszego uchybienia w wykonywanej ro­bocie.Coś kryło się tutaj, coś, co jej nie ufało i czekało, aż się jej powinie noga.Ą wtedy.Panika, która ją opanowała, zdusiła słowa, które zamierzała powiedzieć.Kris jak zauroczony wpatrywał się uporczywie w nieska­zitelną lodową skorupę.Nie był w stanie wykrzesać z siebie tyle siły, by cokolwiek powiedzieć.Jednakże i on stopniowo zaczął odczuwać niepokój.Miał wrażenie, że jakiś nieznajo­my badawczo się mu przygląda, ukryty w krzewach.Starał się to zlekceważyć, lecz wrażenie narastało i stało się tak dotkliwe, że tylko sile woli zawdzięczał, iż nie rzucił się, by na oślep smagać wokoło, szukając tego, kto wpijał się wzro­kiem w jego kark.Nie był to wzrok nieprzyjazny.lecz czujny.Jakby to, co się przed nimi kryło, nie miało całkowitej pewności.Próbował otoczyć umysł osłoną, uwolnić myśli od tego niesamowitego doznania.Gdy tylko jednak wywołał osłonę, wrażenie przybrało na sile.Nagle opadły go omamy wzro­kowe i zaczął słyszeć rożne dźwięki - jakieś ulotne postaci, które można było doścignąć kątem oka, lecz nieuchwytne i niewidoczne, gdy starał się spojrzeć na nie wprost; ledwie słyszalny, świszczący szept wypełnił mu uszy.Wszystko to mogło brać swój początek z jednego źródła.Talia już raz mu opowiedziała o dręczących ją omamach, a więc może to ona wciągała go w swój stworzony przez siebie, irracjonalny, koszmarny światek.- Talio! - warknął gniewnie, zdjęty ogromnym prze­rażeniem.- Ucisz swe myśli!I gwałtownie obrócił się na pięcie, by zgromić ją roz­wścieczonym spojrzeniem, gotowy uderzyć ją za utratę pa­nowania nad własnymi zmysłami.Talia zapomniała o dziwacznym obserwatorze; zapomnia­ła o całym świecie, istniał dla niej jedynie gniew Krisa.i niesłuszne oskarżenie.Oblała się rumieńcem, zbladła i od­parowała atak.- To nie ja! - odfuknęła.A potem, gdy nie przestawał patrzeć na nią wzrokiem pełnym całkowitej niewiary, uczu­cia, którym rozpaczliwie starała się narzucić wędzidło umy­słu, uwolniły się z pęt i wyrwały na wolność.Tym razem przynajmniej Towarzysze były na coś takiego przygotowane i szybko osłoniły jak tarczą swe myśli.Krisowi jednakże przypadła w udziale lwia część nawałnicy jej stra­chu, wywołanego położeniem, i złości.Mimowolnie wspiął się na palce, chwiejąc się zrobił pięć czy sześć kroków do tyłu, potknął się i uderzył mocno plecami o zmrożony, twardy śnieg, z twarzą tak samo pobladłą jak jej, zasłaniając się ręką w próżnym geście obronnym, jedynym, na jaki mógł się w tej chwili zdobyć.Niewidoczny obserwator drgnął.Talia zamarła.Miała wrażenie, że jakaś nieznana potęga ocknęła się i nabiera mocy rozważając, czyby jej nie zmiaż­dżyć.Poczuła się tak przygnieciona tą siłą, że nie mogła nawet odetchnąć.Udało się jej zdusić burzę uczuć i w tej samej chwili, gdy okiełznała swe zmysły, Rolan wolnym truchtem przesunął się do przodu i stanął u jej boku.Zwrócił się nie w jej stronę, lecz wpatrzył się w las; z jego postawy biło milczące wyzwanie.Talia odebrała mgliste uczucie zdziwienia.Wrażenie, że są obserwowani zniknęło.Talia, która odzyskała zdolność ruchu, chciała umrzeć ze wstydu za wyrządzoną Krisowi krzywdę.Kiedy on wracał do siebie, mrugając z zaskoczenia oczami, ona odwróciła się do niego plecami i płakała, zasłoniwszy rękami twarz i oparł­szy się o pień drzewa.Kris chwiejnie stanął na nogach i przygarnął ją do siebie obiema rękami.- Talio, ptaszyno, nie płacz, proszę.- przemawiał łagodnie.- Przepraszam, nie chciałem tego.straciłem pa­nowanie nad sobą.Wszystko będzie dobrze.Musi tak być.przepraszam.Przepraszam.Lecz właśnie teraz dały znać o sobie posępne dni wypeł­nione pracą do utraty tchu i zbyt krótkie noce nie przynoszące dostatecznego wytchnienia.Dopiero gdy uzmysłowili sobie, że cieknące łzy zamarzają im na policzkach, zdołali stłumić rozpaczliwy szloch.- To.to coś.obserwuje.Wstrząsnął nią dreszcz, którego nie wywołało wyłącznie zimno.- Ja.nie chcę o tym rozmawiać - powiedziała, spo­glądając niespokojnie przez ramię.- Nie tutaj.nie teraz.- To nie byłaś ty.- Nie.Przysięgam na moje życie.Uwierzył jej.- Dobrze, zatem uporajmy się z tym, co przed nami.Bu­rza okazała się gorsza, niż myśleliśmy - powiedział, biorąc się w garść.- To miejsce jest najdalej na północ wysuniętym końcem gościńca.Ludzie muszą znajdować się nie dalej jak kilka dni drogi, a nam jeszcze nie kończą się zapasy.Wszystko będzie dobrze, zwłaszcza jeśli zaczniemy racjonować żywność.- Odpoczywając, nie będziemy musieli aż tyle jeść - powiedziała Talia, ocierając oczy cienką tkaniną, którą chro­niła oczy przed słonecznym blaskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl