[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Choć raz to ja mogę panią ugościć! powiedział zamiast powitania.Zrobiłam mu miłą niespodziankę, wyściskał mnie w progu. Proszę do środka, nie będzie obciachu, bo wczoraj posprzątałem.Mieszkanie było duszne i zagracone.Na ścianach przedpokoju wisiały reprodukcjewszystkich znanych mistrzów malarstwa, na podłogach zalegały kolorowe dywany w prążki,fikuśne kwadraty, ściany pomalowano na kolor dojrzałej pomarańczy.Rozkład mieszkania byłidentyczny z moim, więc pewnym krokiem pomaszerowałam do gościnnego.Największy pokójmieszkania pomalowany był na słonecznikową żółć.Na całej ścianie królował mebel składającysię z segmentów szafa, półki na książki, półki za szkłem, małe szafeczki, barek.Meblościankawykończona na wysoki połysk ozdobiona została w wielu miejscach gałęziami sztucznychkwiatów zwisających z góry.Nie było w mojej opinii nic gorszego niż sztuczny kwiat!Usiedliśmy na sfatygowanych, niemiłosiernie wysiedzianych kanapach.Obawiałam się, że jakusiądę w nich głęboko, to już nie wstanę.Na niskiej ławie przykrytej haftowanym obrusem Jacekpostawił dwie szklanki wciśnięte w pleciony koszyczek z uszkiem.Dawno nie widziałam takichuchwytów.Po chwili przyniósł herbatę w małym dzbanku z duraleksu piwnego koloru.Cukierwjechał w cukiernicy z niebieskiego rżniętego kryształu w kształcie łódki.Estetycznepomieszanie z poplątaniem. Nie mam nic do herbaty pani Tosiu, ale może skoczę na dół do sklepu? Daj spokój, siadaj powstrzymałam go.Rozglądałam się po pokoju niezbyt dyskretnie.Jacek zaczął się tłumaczyć. No, nie mieszkamy gustownie, ale mama tak bała się zmian, że nie dało się niczegoprzeforsować, nawet tych Van Goghów i DaVincich nie można było ruszyć przez ostatnie dziesięć lat.Meble rodzice dostali naprezent ślubny i od razu stały się dziedzictwem narodowym.Jak byliśmy mali, nie wolno było tejmeblościanki w ogóle dotknąć, nie mówiąc już o wysuwaniu szuflad! Nasze dziecinne paluchybardzo chciały się odcisnąć na połysku, baliśmy się okropnie tych mebli, bo mamę gniewaływszelkie próby majstrowania przy okleinie.A z kolei na tych siedziskach to mama zawsze kocerozkładała, żeby się nie pobrudziły.Koce były, pani Tosiu, takie w guzełki, strasznie gryzły wtyłek.Całe dzieciństwo swędziała mnie pupa! Mieliśmy też rozłożoną folię na dywanikach wprzedpokoju, żeby ich nie załazić butami, w łazience zawsze stały dwie mydelniczki.Jedno zmydełkiem Fa na ozdobę, a drugie z mydłem szarym, dla nas domowników.Wie pani, jak szaremydło śmierdzi, ale mama tylko w nie wierzyła.Faktem jest, jak spadłem z huśtawki i rozorałemsobie kolano, moczenie w szarym mydle ranę wygoiło w tydzień.Nie wie pani, z czego szaremydło robią? Nieważne.Jedynie na kuchennych taboretach mogliśmy urzędować, tam można byłosiedzieć, co wieczór lekcje odrabiać, a kapusta tak śmierdziała w całym domu, że mnie mdli nasamo wspomnienie.Miała nasza mama takie swoje halo, nie powiem. Jak każdy z nas, jak każdy. Stanęłam w obronie dziwactw pani Ireny.Jacek opowiadał dalej, chyba pierwszy raz mówiąc otwarcie o swojej rodzinie.Poznawałam jego zmarłą mamę poprzez wspomnienia.Nie wydawał się, opowiadając, zły, nieprzewijała się też nuta pretensji, relację zdawał jak dziennikarz Wiadomości, z kamienną twarzą. U nas w domu, przez te wszystkie lata jadłospis był taki sam w rytmie tygodnia kontynuował, słodząc nam herbatę w niedzielę rosół i kotlety, wiadomo, w poniedziałek naleśniki zserem, we wtorek jajka faszerowane plus szpinak, w środę sznycle i marchewka z groszkiem, wczwartek, w sobotę bigos, a w piątek po katolicku ryba mintaj i surówka z kiszonej kapusty.Niezmiennie, odkąd pamiętam, można było kartę dań wydrukować na cały rok.Aha, jeśli chodzi osłodkie.placek murzynek na zmianę z biszkoptem.Na święta sernik z rodzynkami.Mama bała sięzmian, kompot u nas również występował w jednym smaku truskawkowym.Tylko w Wigilię orazWielkanoc było coś innego, indyk czy kurczak, ale w pozostałe dni, jadłospis był ten sam.Zawsze na balkonie stał gar bigosu, taka przekąska.awaryjna. Nie znudziło wam się? wtrąciłam, nieelegancko siorbiąc herbatę z łyżeczki. Dziwne, ale nie odparł bez zastanowienia. Przywykliśmy, a potem trochę siępodjadało na mieście, frytki, zapiekanki, ja chodziłem na zupę do baru mlecznego, bo mama namzup nie serwowała, a ja zupy lubię, Agata zresztą też.Tylko rosół, którego nie cierpię.Musieliśmy jeść rozgotowane jarzyny z rosołu, bo zdrowe, taka paciara kapuściano-marchewkowa.Jacek wzdrygnął się z niesmakiem. To czemu nie mówiłeś? podjęłam ochoczo temat zup, żeby go odciągnąć od tychdziwnych wspomnień, których nie umiałam rozczytać.Nie mogłam się zorientować, czy on sięwyżalą, czy po prostu z rozrzewnieniem snuje wspomnienia, bo tęskni za mamą i jejprzyzwyczajeniami? %7ładen ze mnie psycholog! Lubię zupy, najbardziej ogórkową i kartoflankę na boczku. Ugotuję ci z przyjemnością parę zup, trochę się na tym znam.Musisz wpadać częściejna obiady.Gawędziliśmy jeszcze przez chwilę o kulinariach, wymieniając, co kto lubi, a czego nie,przy czym moja lista była znacznie dłuższa.Potem znów rozgadaliśmy się o obrazach pani Ireny.Była to naprawdę wielka kolekcja kiczu, ale na swój sposób interesująca.Przyłapałam się na tym,że chętnie sobie przypomniałam, jak pięknie malował Monet, Rubens czy Matejko, bo pani Irenanie ograniczała się w doborze artystów.Zestawienia były przedziwne, Szał Podkowińskiegowisiał obok Ostatniej wieczerzy da Vinci. Będziesz teraz wszystko zmieniał? zapytałam ostrożnie.Jacek klepnął się po kolanach. Muszę, bo inaczej nie ruszę z miejsca.Nie, żebym nie szanował pamięci mamy, ale poprostu muszę zacząć od nowa. A co zrobisz z tymi obrazami? Wskazałam głową galerię. Ze dwa zostawię, resztę sprzedam na Allegro.Piłam herbatę i nasłuchiwałam, czy z pokoju obok nie dochodzą jakieś dzwięki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]