[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stojący za nią Tailor otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym zamknął je ponownie.Przez cały czas uporczywie przyglą­dał się swoim dłoniom.- Myślisz, że mnie z tego wyleczycie?- O, tak.- Ach.- Sierżancie Bothari, gdzie jesteś teraz? Za późno.- Nie pozostawiacie mi wyboru.To ciekawe.- Opóźniaj ich, szepnął głos w umyśle.Szukaj swojej szansy; jeśli jej nie znajdziesz, stwórz ją sama.Udawaj, że to Barrayar, gdzie wszystko jest możliwe.- Czy m-mogę najpierw wziąć prysznic, z-zmienić ubranie, spakować się? Zakła­dam, że potrwa to jakiś czas.- Oczywiście.- Tailor i Mehta wymienili pełne ulgi spojrzenia.Cordelia uśmiechnęła się ciepło.Doktor Mehta, już bez asysty medtechnika, towarzyszyła jej do sypialni.Sposobność, pomyślała tępo Cordelia.- Świetnie - oznajmiła na głos, zamykając za lekarką drzwi.- Możemy porozmawiać w trakcie pakowania.Sierżancie Bothari, jest czas na przemowę i czas, gdy nawet naj­zgrabniejsze słowa zawiodą.Ty sam rzadko się odzywałeś, ale nigdy mnie nie zawiodłeś.Żałuję, że nie rozumiałam cię lepiej.Teraz już za późno.Mehta usiadła na łóżku, obserwując swój najnowszy okaz wijący się na szpilce.Triumf logicznej dedukcji.Czy zamierzasz napisać pracę na mój temat, Mehto?, pomyślała ponuro Cordelia.Pracę na papierze - papier owija kamień.Krzątała się po pokoju otwierając szuflady, trzaskając szafkami.W jednej leżał pasek, nie - dwa, i jeszcze jeden, zrobiony z łańcu­szka.Były tam też jej karty identyfikacyjne i bankowe, pieniądze.Udawała, że ich nie widzi.Miała wrażenie, że mózg za chwilę zago­tuje się jej w czaszce.Kamień stępia nożyce.- Wiesz, w jakiś sposób przypominasz mi nieżyjącego już ad­mirała Vorrutyera.Obydwoje chcecie rozebrać mnie na części i sprawdzić, co mną kieruje.Vorrutyer jednak bardziej przy­pominał małe dziecko.Nie miał zamiaru po wszystkim uprzątać bałaganu.Natomiast ty rozłożysz mnie na czynniki pierwsze i nawet się nie zaśmiejesz.Oczywiście zamierzasz poskładać potem wszystkie frag­menty, lecz z mojego punktu widzenia to żadna różnica.Aral miał rację co do ludzi w komnatach obijanych zielonym jedwabiem.- Przestałaś się jąkać - zauważyła zdumiona Mehta.- Owszem - Cordelia stanęła przed akwarium, mierząc je uważ­nym wzrokiem.- Istotnie.Jakie to dziwne.- Kamień stępia nożyce.Zdjęła bluzkę.Nagle ogarnęła ją fala starych, znajomych mdło­ści, pochodnych strachu i rozpaczy.Bez celu krążyła za plecami Mehty, trzymając w dłoniach metalowy pasek i koszulę.Teraz mu­szę już wybrać.Teraz muszę wybrać.Muszę wybrać - teraz!Skoczyła naprzód, zarzucając pasek na szyję lekarki i wykręca­jąc jej ręce do tyłu.Jednym gestem skrępowała je boleśnie drugim końcem paska.Z gardła Mehty dobył się zduszony jęk.Cordelia trzymając ją od tyłu szepnęła do ucha lekarki:- Za chwilę oddam ci powietrze.Jak długo to potrwa, zależy od ciebie.Teraz przejdziesz krótki kurs prawdziwych barrayarskich technik śledczych.Nigdy ich nie aprobowałam, ale ostatnio zrozu­miałam, że bywają skuteczne.Na przykład, kiedy wszystko zależy od pośpiechu.- Nie mogę pozwolić, aby zgadła, że udaję.Graj dalej.- Ilu ludzi Tailor rozmieścił wokół budynku i gdzie się ukrywają?Lekko poluzowała pasek.Mehta, niemal oszalała ze strachu, wykrztusiła:- Ani jednego.- Wszyscy Kreteńczycy to kłamcy - mruknęła Cordelia.- Bill też zna się na swojej pracy.Zaciągnęła lekarkę w stronę akwarium i wepchnęła jej twarz pod wodę.Mehta walczyła zaciekle, lecz Cordelia, wyższa, silniejsza, lepiej wyszkolona, zdołała ją utrzymać.Sama była zaskoczona własną wściekłą siłą.Po chwili Mehta zaczęła zdradzać oznaki utraty przytomności.Cordelia uniosła jej głowę i pozwoliła odetchnąć kilka razy.- Chciałabyś zmienić swoje szacunki? - Boże, pomóż mi; a jeśli to nie zadziała? Teraz już nigdy nie uwierzą, że nie jestem agentką.- Błagam - wykrztusiła Mehta.- W porządku.Wracamy do wody.- Ponownie użyła siły.Woda zafalowała gwałtownie, przelewając się przez brzegi akwa­rium.Cordelia widziała za szkłem twarz lekarki - dziwnie powiększoną, śmiertelnie żółtą w odbijającym się od żwiru na dnie świetle.Wokół jej ust pojawiły się srebrzyste pęcherzyki, które popłynęły w górę po skórze.Cordelia obserwowała je, zafascynowana.Pod wodą powietrze pływa jak ciecz, pomyślała; czy istnieje estetyka śmierci?- Dobrze.Ilu? Gdzie?- Nie, naprawdę!- Napij się jeszcze.Przy okazji następnego oddechu Mehta wyszeptała:- Nie zabijesz mnie chyba!- Czas na diagnozę, pani doktor.Czy jestem normalną kobietą udającą wariatkę, czy też wariatką udającą, że jest normalna? Pora wyhodować skrzela! - Jej głos uniósł się histerycznie i odkryła, że sama wstrzymuje oddech.A jeśli ona ma rację, a ja się mylę? Jeśli jestem agentką i sama o tym nie wiem? Jak można odróżnić kopię od oryginału? Kamień stępia nożyce.Rozdygotana Cordelia ujrzała nagle w myślach samą siebie, jak podtrzymuje głowę tamtej kobiety pod wodą, póki w końcu jej opór nie załamie się, i jeszcze trochę, aby się upewnić, że jej mózg umarł.Moc, sposobność, chęci - nie brakowało jej niczego.A więc to tak Aral czuł się na Komarrze.Teraz rozumiem - nie.Teraz już wiem.- Ilu? Gdzie?- Czterech - wydyszała Mehta i Cordelię ogarnęła obezwładnia­jąca ulga.- Dwóch przy wejściu do hallu, dwóch w garażu.- Dziękuję - odparła Cordelia z automatyczną uprzejmością, jednakże jej gardło zacisnęło się, pozostawiając jedynie wąską szpar­kę, z której dobyła się rozmazana plama dźwięku.- Przepraszam.- Nie potrafiła stwierdzić, czy oburzona do żywego Mehta usłyszała bądź zrozumiała.Papier owija kamień.Skrępowała i zakneblowała lekarkę tak, jak kiedyś Vorkosigan Gottyana.Następnie wepchnęła ją za łóżko w miejsce niewidoczne od strony drzwi.Wsunęła do kieszeni karty bankowe i identyfikacyj­ne, pieniądze, dokumenty.Następnie włączyła prysznic.Na palcach opuściła sypialnię, oddychając ciężko przez usta.Marzyła o minucie, tylko jednej krótkiej minucie, aby uspokoić nie­co skołatane nerwy, lecz Tailor i medtechnik zniknęli - prawdopo­dobnie poszli do kuchni napić się kawy.Nie ośmieliła się zaryzyko­wać najkrótszej przerwy.Nie założyła nawet butów.Nie, Boże! Tailor stał w wejściu do kuchni.Właśnie unosił do ust kubek kawy.Cordelia zamarła, on także zastygł bez ruchu i wpa­trywali się w siebie w milczeniu.Cordelia pomyślała nagle, że jej oczy muszą być w tej chwili równie wielkie, co oczy nocnego stworzenia.Nigdy nie potrafiła ich kontrolować.Kiedy tak na nią patrzył, wargi Tailora wygięły się w dziwnym grymasie.Wreszcie powoli uniósł rękę i zasalutował.Nie była to wła­ściwa ręka, ale w drugiej trzymał kubek z kawą.Następnie pociągnął długi łyk napoju, ani na moment nie spuszczając z niej wzroku.Cordelia z poważną miną stanęła na baczność, oddała salut i wyśliznęła się cicho z mieszkania.W hallu przeżyła chwilę grozy, natknąwszy się na dziennikarza z holowidzistą.Był to jeden z najbardziej natrętnych i uciąż­liwych reporterów.Poprzedniego dnia wyrzuciła go z bu­dynku.Teraz uśmiechnęła się do niego, pijana podnieceniem, niczym skoczek rozpoczynający długi lot ku ziemi.- Nadal chcesz przeprowadzić ze mną wywiad?Natychmiast połknął przynętę.- Tylko powoli.Nie tutaj.Rozumiesz, śledzą mnie.- Konspiracyjnie zniżyła głos.- Rząd ukrywa pewne fakty.To co wiem, mogło­by rozsadzić administrację.Dane dotyczące więźniów.Mógłbyś na zawsze zyskać reputację.- Zatem gdzie? - spytał łapczywie.- Co powiesz na port promowy? W ich barze jest zazwyczaj spo­kojnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl