[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak myślicie odezwał się książę rychło-li będzie obsadzona katedra w Gnieznie?63 Jeden Bóg wie rzekł kanclerz. Zabiegi są tam wielorakie.Być bardzo może, iż żadenz naszych nie osiędzie na katedrze świętego Wojciecha, a naślą nam z Rzymu Włocha lubFrancuza.Terazniejszy Ojciec Zwięty cały być ma Francji oddany. Niech Bóg nas uchowa od tego! przerwał Przemko. W takim razie Włościbor już lep-szy! Kapituła może słuszne swe żale wynurzyć przed papieżem. Do Rzymu daleko! westchnął ksiądz Wincenty.Jechali milczący. Ojcze Wincenty rzekł książę, badając go oczyma. Nie zdałożby ci się dla Kościoła,dla kraju, dla mnie odprawić podróży do apostolskich progów, aby tam zanieść prośby i skar-gi nasze?Kanclerz spojrzał zdziwiony. Maluczki jestem rzekł. Głos mój tam ważyć nie będzie.Pojadę ja, rozniesie sięwieść, pobiegną drudzy, a trzeci wśród nas wciśnie się i infułę pochwyci. Dlaczegoż wszyscy o tym wiedzieć mają, dokąd jedziecie i po co? odezwał się książę. Ja bym wam dał listy moje i prośby do Ojca naszego.Mówilibyście nie od siebie, ale zamnie.Bóg wesprze cię swą opieką.Sprawa wielka i ważna.Przedstawcie papieżowi, jako tokrólestwo, które hołduje jemu, rozerwane jest i że wydarte będzie Rzymowi, a dostanie sięcesarstwu, jeśli mąż silnej dłoni i rozumu bystrego nie siądzie na stolicy. Ale skądże tego męża wezmiemy? spytał ksiądz Wincenty. Czy Wasza Miłość maszkogo w myśli?Przemko oczy zwrócił w niebo, jakby w nim rady szukał. Opatrzność Boża musi nam przyjść na ratunek i męża tego zesłać, ja.nie mam nikogo,ale w nią ufam.Powieziecie żądania, człowiek się znajdzie.Nie wiem, kto on będzie, ale jeśliBóg nas ocalić ma, ześle nam męża powołanego.Zamilkł chwilę. Wy, coście biegli w Piśmie dodał wiecie najlepiej, iż w godzinach wielkich i stanow-czych, Bóg zsyła proroko swe, władce i kapłany.A bierze ich z pola i od trzód, z tłumu, zciżby i namaszcza je i rosną ubłogosławieni, promieniem łaski, bo człowiek tyle ma sił, ileBóg w niego wleje.Zdumiał się znowu mowie tej w ustach księcia niezwyczajnej ksiądz Wincenty, sam Prze-mysław teraz zdał mu się powołanym przez Boga. Widzisz mówił książę jam także słaby jest i ułomny, a jednak we mnie wykłuwa sięmyśl wielka.Urosła ona w więzieniu, trapiła mnie i gniotła, jak na urągowisko, bom zamarzyło koronie wtenczas, gdy straże stały u drzwi moich i urągały się upokorzeniu memu.Gdymsię powinien był czuć znękanym i przybitym, rosłem właśnie i potężniałem na duchu.Niemogęż ja rzec, że mnie Pan Bóg ukarał niewolą, abym z niej wyniósł ziarno, z którego uro-śnie korona? To, co mnie zabić miało, odżywiło mnie! Daj mi powiernika arcykapłana a.zobaczysz.dzwignę Chrobrego koronę! Wynijdzie ona z grobu i z martwych powstanie!Oczy mu się lśniły, patrzał, jak gdyby już ją miał na skroni. Jedziesz do Rzymu? spytał milczącego kanclerza. Spełnię rozkazy Wasze odpowiedział chłodno kanclerz chociaż tej wiary, jaką WasBóg obdarzył, nie mam w sobie! Czyńcie ze mną, co się wam podoba! Pozwólcie jednakprzypomnieć, że ojciec wasz duchowny ksiądz Teodoryk do tego poselstwa zdolniejszymbyłby nade mnie.Zna lepiej obce kraje, bystrzejszym i przebieglejszym jest. Tak rzekł Przemysław ale mnie prawego i nieugiętego potrzeba posła, a on miękkijest i powolny do zbytku.Widzisz, że przed nim duszę moją odkrywając w sprawach innych,w tej mu się otworzyć nie chciałem.Prawości waszej potrzeba mi.Pojedziecie wy albo nikt.Nie darmo Bóg was dziś na mej drodze postawił.64Ksiądz Wincenty, na którego to nagle spadło niespodzianie a dziwnie, zafrasowany byłwyborem, jaki go spotkał.Uśmiechało mu się, jak każdemu duchownemu, zobaczyć apostol-ską stolicę, spełnić tak wielkie posłannictwo; obawiał się, czy mu podoła. Jeśli możliwym to odezwał się cicho odwróć, Panie mój, ode mnie ten kielich razemnęcący a straszny.Godniejszego wybierzcie. Nie znam od was godniejszego!Spojrzał nań wyzywająco. Jedzcie, księże Wincenty! Pojadę! odparł, skłaniając głowę, kanclerz. Oprócz Tylona, który listy wam wyda odezwał się prędko i wesoło Przemko niktwiedzieć nie ma, dokąd i z czym jedziecie.Niechaj sądzą, że do Trewiru66 ślę was po relikwiealbo do Kolonii po leki dla żony słabej.Ksiądz Teodoryk mąż zacny, ale i on wiedzieć niepotrzebuje, co zaszło między nami.Na tym dokończył książę.Byli już daleko od miasta. Wy, księże Wincenty rzekł Przemysław zatrzymując się wracajcie sami do Poznania.Tylonowi pod pieczęcią spowiedzi zwierzycie, com wam rzekł; niech, zamknąwszy się, listydo papieża gotuje, ja pojadę do Gniezna, do grobu świętego Wojciecha pomodlić się, abyBóg, za przyczyną jego, koronie zardzewiałej dawny blask przywrócił.Rzekł i zostawiając kanclerza samego z jednym pachołkiem, któremu towarzyszyć kazał,sam szybko popędził w stronę Gniezna.Kanclerz, zostawszy sam, długo nie mógł zebrać my-śli powikłanych.Tenli to był pan płochy, a w przepychu próżnym zamiłowany, którego znał dotąd? Lekkiów kochanek Miny, zaniedbujący żonę, szukający pobocznych miłośnie, łatwowiernie dającysię brać w sidła lada Zlązakowi.Czy nowy człowiek, który nagle ożywił to ciało?Ksiądz Wincenty zbierał w pamięci, co słyszał, dziwił się, nie dowierzał.Jutro miała wnim mieszkać taż sama myśl, czy było to tylko wieczorne marzenie, o którym przez noc za-pomni?Dziwił go i sąd wyrzeczony o ojcu duchownym księdzu Teodoryku.Znał go spokojny ipoważny ks.Wincenty jako człowieka przebiegłości pełnego i przebiegłością zbytnią a po-wolnością jednającego wszystkich, nie budzącego ufności w nikim, lecz sąd o nim pana zdu-miewał go.Był pewien, że go potrafił ująć uniżonością swoją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]