[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kraina ta była również niewyobrażalnie nudna.Kiedy światło dnia ze srebrzyste-go stawało się złociste, Mort galopował przez płaski, posępny krajobraz, od horyzon-tu po horyzont poszatkowany polami i zagonami kapusty.O kapuście wiele da się po-wiedzieć.Godzinami można się rozwodzić nad jej wysoką zawartością witamin, istot-nych dawkach żelaza, o cennym błonniku i godnej podziwu wartości odżywczej.Jednakw dużej masie z pewnością czegoś jej brakuje.Mimo smakowej i moralnej przewaginad powiedzmy żonkilami, kapusta nigdy nie stała się natchnieniem dla muzy po-ezji.Chyba że poeta był głodny, oczywiście.Sto Lat leżało w odległości zaledwie dwu-dziestu mil od stolicy, jednak wydawało się, że to raczej dwa tysiące.45U bram Sto Lat stali gwardziści, choć w porównaniu z tymi, którzy patrolowaliAnkh-Morpork, wydawali się zagubionymi amatorami.Kiedy Mort mijał ich truchtem,któryś z pewną nieśmiałością kazał mu się zatrzymać pytając, kto idzie. Niestety, nie mogę stanąć odparł chłopiec.Gwardzista był nowy w tym fachu i dość gorliwy.Strażowanie okazało się czymś in-nym, niż się spodziewał.Nie po to zgłosił się na ochotnika, żeby cały dzień stać przybramie w kolczudze i z toporem na długiej tyce; oczekiwał przygody, wyzwania i mun-duru, który nie rdzewieje na deszczu.Wystąpił na drogę, gotów bronić grodu przed ludzmi, którzy nie respektują poleceńwydanych przez uprawnione służby miejskie.Mort przyjrzał się ostrzu halabardy zawieszonemu o kilka cali od swojej twarzy.Za-czynał mieć już tego wszystkiego dosyć. Z drugiej strony powiedział spokojnie co byś powiedział, gdybym podaro-wał ci w prezencie tego całkiem przyzwoitego konia?Bez trudu znalazł bramę zamku.Tam także stali gwardziści, mieli kusze i o wielemniej optymistyczne poglądy na życie, zresztą Mortowi skończyły się już konie.Pokrę-cił się przed wejściem, aż zaczęli obdarzać go nieco nadmierną uwagą.Wtedy powlókłsię smętnie przez labirynt ulic małego miasteczka.Było mu trochę głupio.Po tylu przejściach, po całych milach kapuścianych główek i z siedzeniem, które wy-dawało mu się teraz klocem drewna, nie wiedział właściwie nawet, po co tu przyjechał.No owszem, zobaczyła go, kiedy był niewidzialny.Czy miało to jakieś znaczenie? Pew-nie nie.Tyle że ciągle widział jej twarz i błysk nadziei w oczach.Chciał ją zapewnić, żewszystko będzie dobrze.Opowiedzieć o sobie i o tym, kim chciałby zostać.Dowiedziećsię, gdzie jest jej pokój w zamku i przez całą noc patrzeć w okno, dopóki nie zgaśnieświatło.I tak dalej.Trochę pózniej kowal, który miał warsztat w jednej z wąskich uliczek przylegającychdo zamkowego muru, podniósł głowę znad kowadła i zobaczył młodego, dość chudegoczłowieka.Zaczerwieniony młodzieniec wyraznie usiłował przejść przez ścianę.Jeszcze pózniej ten sam młody człowiek z kilkoma powierzchownymi zadrapania-mi na głowie zjawił się w jednej z miejskich tawern.Zapytał o drogę do najbliższegomaga.Znów upłynęło trochę czasu i Mort pojawił się przed odrapanym domem.Poczer-niała mosiężna płytka głosiła, że mieszka tu Igneous Cutwell, doktor nauk magicznych(Niewidoczny Uniwersytet), Mistrz Nieskończonościy, Ośwyecony, Mag Xiążąt, Straż-nik Zwyętych Portalyj, jeśli nieobecny, proszę zostawić pocztę u pani Nugent, domobok.Należycie poruszony i z mocno bijącym sercem Mort uniósł ciężką kołatkę w kształ-cie obrzydliwego gargulca z solidnym żelaznym pierścieniem w pysku.Zastukał dwa46razy.Z wnętrza dobiegły nerwowe odgłosy, jakie w mniej godnym domostwie mogłybysugerować, powiedzmy, że ktoś upycha w zlewie brudne talerze i nerwowo sprząta pra-nie.W końcu drzwi otworzyły się, powoli i tajemniczo. Fofinieneś udafać, że jesteś fod frażenieł odezwała się kołatka uprzejmie, choćz powodu pierścienia trochę niewyraznie. Użyfa fielokrążkóf i kafałka sznurka.Nieradzi sobie z zaklęciałi otfierania.Mort spojrzał na wyszczerzony metalowy pysk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]