[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cóż to, na piechty, Macieju?- La zdrowia.Niech będzie pochwalony.- Na wieki.Siadajcie z nami, zmieścimy się! - proponowała organiścina.- Bóg zapłać.Doszedłbym, ale jak powiadają, zawżdy milej duszy, kiej ją wóz ruszy - odrzekł sadowiącsię na przednim siedzeniu, plecami do koni.Podali sobie przyjaznie ręce z organistami i konie ruszyły.- A pan Jaś skąd się wziął, to już nie w klasach? - zapytał chłopca, siedzącego z parobkiem ipowożącego.- Przyjechałem tylko na jarmark! - zawołał wesoło organiściuch.- Zażyjcie, francuska.- proponował organista pstrzykając w tabakierkę.Zażyli i pokichali solennie.- Cóż tam u was? Sprzedajecie co dzisiaj?- Bogać ta nie, powiezli do dnia pszenicę, a kobiety pognały świnię.- Aż tyle! - wykrzyknęła organiścina.- Jasiu, wez szalik, bo chłodno! - zawołała do syna.- Ciepło mi, zupełnie ciepło - zapewniał, lecz mimo to okręciła mu czerwonym szalem szyję.- Abo to wychody małe? Już nie wiada, skąci brać na wszystko.- Nie narzekajcie, Macieju, chwalić Boga, macie dosyć.- Przeciech tej ziemi nie ugryzę, a gotowego grosza w zapasie nie ma.- Bo rozpożyczacie.mało to macie po ludziach?.Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi!.Ale Boryna, nierad tym wypominkom przy parobku, pochylił się szybko i cicho zapytał:- A pan Jaś długo będzie jeszcze w klasach?- Do świąt jeno.- Wróci do dom czy też do urzędu pójdzie?- Moiściewy, a cóż by w domu robił na tych piętnastu morgach.A mało to jeszcze drobiazgu!.A czasyciężkie, jak z kamienia.- westchnęła.- Bo i prawda, chrztów to ta jeszcze jest dosyć, ale co z tego za profit!- Pochówków nie brakuje przeciech - dorzucił ironicznie Boryna.- I.co za pochowki, sama biedota mrze, a ledwie parę razy w rok zdarzy się jakiś gospodarskipogrzeb, z którego coś kapnie.- A i wotyw coraz mniej, a i targują się jak te %7łydy! - dorzuciła.- Z biedy to wszystko idzie i ze złych czasów.- usprawiedliwiał Boryna.- Ale i z tego, że ludzie o zbawienie swoje ani tych w czyśćcu ostających nie zabiegają.Proboszcznieraz o tym mówił do mojego.- I dworów coraz mniej.Dawniej, kiedy się jezdziło po snopkach czy z opłatkami, czy po kolędzie, czyteż po spisie - to jak w dym do dworu - nie żałowali i zboża, i pieniędzy, i leguminy.A teraz, Bożezmiłuj się, każdy gospodarz się kurczy i jak ci da snopczynę żyta, to pewnie zjedzoną przez myszy, ajak tę ćwiartczynę owsa dostaniesz, to pewnie plew w nim więcej nizli ziarna.Niech żona powie, jakiemi to jajka dawali latoś za spis wielkanocny - więcej niż połowa była zbuków.%7łeby człowiek nie miał tejtrochy gruntu, toby jak dziad żebrać musiał - zakończył podsuwając Borynie tabakierkę.- Juści, juści.- potakiwał Boryna, ale nie jego tumanić, wiedział ci on dobrze, że organista pieniądzema i na procenta albo i na odrobek komornikom rozpożycza, to ino uśmiechał się na te wyrzekania iznowu spytał o Jasia.- I cóż, do urzędu pójdzie?.- Co? Mój Jaś do urzędu, na pisarka? Nie po tom sobie od gęby odejmowała, żeby skończył szkoły, nie.Do seminarium pójdzie na księdza.- Na księdza!- A bo mu to zle będzie? A bo to któren ksiądz ma zle?.- Pewnie, pewnie.a i honor jest, i to, jak powiadają, że kto ma księdza w rodzie, temu bieda niedobodzie.powiedział wolno i z szacunkiem poglądał przez ramię na chłopaka, pogwizdującegokoniom, że to przystanęły nieco dla potrzeby swojej.- Mówili, że i młynarzów Stacho księdzem miał być a teraz jest pono we wielgich szkołach i na dochtorapraktykuje.- Ale, księdzem by być takiemu łajdusowi, przecież moja Magda jest już w szóstym miesiącu, i to odniego.- Powiedali, że to od młynarczyka.- Ale, prawda była, młynarzowa tak gada, żeby swojego zasłonić.Rozpustnik to, że niech ręka boskabroni, prawie mu iść na doktora.- Juści, że księdzem być lepiej, bo to i Panu Jezusowi chwała, i ludziom na pociechę - pogłaskał jąchytrze Boryna, bo co się tam miał spierać z kobietą, i całkiem uważnie słuchał jej wywodów, aorganista raz po raz uchylał czapki i głośnym: "Na wieki!" odpowiadał na pozdrowienia wymijanychludzi.Jechali truchtem i Jasio chwacko wymijał wozy, to ludzi, to inwentarz prowadzony, aż dopadłlasu, gdzie już luzniej było i droga szersza.Zaraz na skraju dopędzili Dominikową, jechała z Jagną i Szymkiem, a krowa uwiązana za rogi szła zawozem, z którego wyglądały białe szyje gąsiorów, cięgiem syczących, jako te żmije.Pochwalili Boga, a Boryna aż się wychylił przy mijaniu i zawołał:- Spóznita się!- Zdążym na czas! - odkrzyknęła Jagna ze śmiechem.Przejechali, ale organiściuch parę razy obracał się za nią, aż w końcu spytał:- To Jagusia Dominikowa?- Ona ci sama, ona - powiedział Boryna patrząc z oddalenia na nią.- Nie poznałem, bo dobrze już ze dwa lata jej nie widziałem.- Młódka to jest jeszcze, a wtedy bydło pasała.Rozbuchała się ino, kiej jałowica na koniczynie - i aż sięwychylił, żeby spojrzeć na nią.- Bardzo ładna - rzucił chłopak.- Jak wszystkie dziewki - powiedziała organiścina pogardliwie.- Juści, że gładka.Udała się dzieucha, toteż nie ma tygodnia, żeby kto do niej z wódką nie posyłał.- Przebierna! Stara myśli, że co najmniej to już jaki rządca zjedzie po nią, i parobków odgania.-szepnęła zjadliwie.- Bo mógłby ją wziąć i taki, co siedzi choćby i na włóce.warta tego.- To tylko wam posłać swatów, Macieju, kiedy ją tak chwalicie! - zaczęła się śmiać; a Boryna już się nieozwał ni słowem.- Hale, taki tam łachmytek miescki, wielga mi osoba, co ino gospodarskim kurom pod ogon uważa, czyla niej jajków nie niesą, abo i ludziom w garście, będzie się ta przekpiwała z rodowych gospodarzy!Wara ci od Jagusi!- myślał, zezlony silnie, i ino poglądał przed się, na czerwieniejący zapaskami wózDominikowej, któren ostawał coraz dalej, bo Jasio tęgo prażył konie, że rwały z kopyta, aż się błotootwierało.Próżno organiścina pogadywała o tym i owym, kiwał głową, cosik tam mamrotał pod nosem i tak sięzawziął, że ozwać się nie chciał ni słowem jednym.I skoro tylko wjechali na wyboisty bruk miasteczka, zesiadł z bryczki i jął dziękować za podwiezienie.- Pod wieczór wracamy, chcecie, to się przysiądzcie do nas - proponowała.- Bóg zapłać, mam przeciech swoje konie.Powiedziały by, że się do kalikowania godzę, na pomocnikaorganiście.a ja ta nuty nijakiej nie wyciągnę i świeców gasić nienauczny.Pojechali w boczną uliczkę, a on się z wolna przedzierał przez główną, do rynku, bo jarmark był sielny ichoć to jeszcze dość rano, a narodu już się gęstwiło niezgorzej; wszystkie ulice, place, zaułki ipodwórza zawalone były ludzmi, wozami i towarem różnym - nic, jeno ta wielka woda, do którejcięgiem jeszcze ze wszystkich stron dopływały nowe rzeki ludzkie i cieśniły się, kolebały, toczyły pociasnych uliczkach, aże domy się trząść zdały i rozlewały po wielkim placu klasztornym.Niewielkiejeszcze po drodze błoto, tutaj bite i rozrabiane tysiącami nóg, było już po kostki i tryskało spod-kół nawszystkie strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]