[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie, ale ja siê znam na tych rzeczach, bada³em je metodycznie, ja, panie, po sposobieubrania, po szczegó³ach garderoby poznajê: kto? sk¹d? ile? Wiêc któ¿ by³a owa piêknoSæ?101Nie powiedzia³ mu, ¿e z opisu pozna³ Zukerow¹. Otó¿ nie wiem, pierwszy raz zawiod³a mnie metoda.Kapelusz i twarz mia³a kobiety z to-warzystwa milionerki; suknia osoby zamo¿nej powozowa; fil de cosy to znowu coS:nauczycielki, ¿ony urzêdnika, ma³ego kupca; spódniczka spodnia, bo to zobaczy³em, z ¿Ã³³tejglasy78 jedwabnej, w tanim gatunku usz³aby, ale có¿, kiedy by³a ozdobiona bawe³nianymikoronkami.Uwa¿a dyrektor bawe³nianymi! akcentowa³ prawie ze zgroz¹. Có¿ to oznacza? Tandetê, panie, trotuarow¹ facetkê, a w najlepszym razie wystrojonego parzygnata.Tomnie dobi³o.Nie przedstawia ju¿ dla mnie ¿adnego interesu.Obejrza³em j¹ po raz ostatni,musia³a siê obraziæ, bo opuSci³a sukniê w b³oto i przesz³a na drug¹ stronê ulicy. No i pan za ni¹ znowu poszed³eS? Nie, panie, nie warto by³o.Gdybym siê myli³ w poprzedniej ocenie, to to spuszczeniesukni i zamiatanie ni¹ b³ota samo ju¿ wystarczy³o, aby mnie przekonaæ, ¿e to zwyk³a ³Ã³dzkafl¹dra.¯adna warszawska szwaczka nawet tego nie zrobi, raz, ¿e maj¹ ³adne nogi i lubi¹ jepokazywaæ, a po drugie b³ociæ suknie.fe!.Skrzywi³ siê pogardliwie i przystan¹³. Do widzenia.Muszê tutaj wst¹piæ rzuci³ mu Karol i aby siê go pozbyæ, wst¹pi³ na rogupasa¿u Meyera do cukierni.Przysz³o mu zaraz na mySl, ¿eby kolonii sprawiæ uciechê.Kupi³ wielk¹ tacê ciastek, pude³ko cukierków i do³¹czy³ nastêpuj¹cy bilet pod adresem Kamy: Niechaj dziecko nie p³acze i cukierkami podzieli siê z Picolem, mo¿e drugi raz nie bê-dzie krad³ pantofelka, i bêdzie pewne, ¿e ten niegodziwy Karol zrobi wszystko, co tylko bê-dzie mo¿na, dla H.Wszystko to kaza³ pos³aæ na Spacerow¹. Niechaj i one zarobi¹ coS na moim interesie szepn¹³, wychodz¹c na ulicê.By³ tak zadowolony z siebie i ze Swiata, ¿e k³ania³ siê na lewo i na prawo licznym znajo-mym Spiesz¹cym z obiadów do fabryk i kantorów i z pewn¹ pob³a¿liwoSci¹ spogl¹da³ naKoz³owskiego, który po drugiej stronie ulicy szed³ za jakimiS kobietami i co chwila zagl¹da³im w oczy.Wyda³ mu siê Smiesznym, w palcie na kszta³t najzwyklejszego worka, z majtkami79 jasny-mi, ostentacyjnie zawiniêtymi z æwieræ ³okcia nad lakierkami, i cylindrem na tyle g³owy, i zt¹ ruchliw¹ nies³ychanie twarz¹, podobn¹ do mopsika.Trotuary by³y literalnie zapchane robotnikami biegn¹cymi z poSpiechem do fabryk na g³ostych niezliczonych Swistawek, które przedziera³y powietrze; niektórzy biegn¹c dojadali jesz-cze obiadów.Stukot drewnianych podeszew zape³ni³ ca³¹ ulicê klekotem, który siê rozpra-sza³ razem z t¹ fal¹ zakopconych, czarnych, wynêdznia³ych i obdartych robotników pobramach i bocznych uliczkach.Bokiem ulicy szed³ jakiS ubogi pogrzeb.Bia³¹ trumienkê, z niebieskim krzy¿em poSrod-ku, nios³o czterech czarno ubranych wyrostków za koScielnym, który w niebieskiej peleryn-ce, zgarbiony, z przekrzywion¹ ³ys¹ g³ow¹, niós³ krzy¿ cz³api¹c siê sennie po olbrzymimb³ocie; za trumienk¹ kilkoro dzieci pod parasolami sz³o przy samym trotuarze, bo ich co chwi-la doro¿ki, powozy i olbrzymie platformy na³adowane towarem spêdza³y ze Srodka ulicyi obryzgiwa³y czarnym lepkim b³otem trumienkê, któr¹ co chwila obciera³a fartuchem jakaSstara kobieta.102Nikt nie mia³ czasu zwracaæ uwagi na pogrzeb, czasem tylko jaki robotnik uchyli³ czapkialbo robotnica prze¿egna³a siê pobo¿nie, westchnê³a i biegli dalej, porywani tymi Swistami,co jak ostrza zimne pru³y powietrze ciê¿kie, szare, przesycone dymami, które strugami brud-nymi bucha³y z niezliczonych kominów, dar³y siê o dachy i nape³nia³y ulice trudnym do znie-sienia zapachem.Borowiecki przystan¹³ ogl¹daj¹c siê za doro¿k¹, aby prêdzej znalexæ siê w kantorze, gdyzobaczy³, ¿e mu siê k³aniaj¹ z przeje¿d¿aj¹cego powozu.To Mada Müller z bratem, któryw czerwonej, burszowskiej czapeczce, z zielono-czerwon¹ wstêg¹ korporacji przez piersi i zwielkim czarnym pudlem na kolanach siedzia³ rozwalony w powozie.O kilkanaScie kroków dalej powóz przystan¹³ przy trotuarze.Mada z uSmiechem zwróci³a siê do Borowieckiego. Panie, a obiecane tytu³y ksi¹¿ek! To pan taki s³owny? zaczê³a zaraz po przywita-niu siê.Borowiecki patrzy³ w jej z³otawe oczy. Przyznajê siê szczerze do zapomnienia, ale ¿e siê poprawiê i dzisiaj jeszcze pani przy-szlê, przyrzekam uroczyScie. Nie wierzê, ¿¹dam solidniejszego zapewnienia szczebiota³a weso³o. Gotów siê jestem na to podpisaæ. Ma³o! Podpis niewiele kosztuje Smia³a siê, rozbawiona humorem, z jakim k³ad³ rêkêna piersiach i obiecywa³. Wiêc opatrzê swój podpis ¿yrem jakiej firmy wielkiej. Chyba pani Likiertowej zawo³a³a prêdko i schowa³a szybko twarz w jedwabn¹ mufkê,przestraszona w³asnymi s³owami, które siê jej niechc¹cy wyrwa³y. Mówiê jej tyle razy, ¿e g³upia, to mi nie chce wierzyæ zamrucza³ Wilhelm. Gdzie pan idzie? zaczê³a znowu, chc¹c naprawiæ z³e, jakie zrobi³a, i podnios³a twarzzaczerwienion¹ jak burak. Do roboty odpowiedzia³ swobodnie, chocia¿ ta wzmianka o Likiertowej zabola³a gomocno. Podwieziemy pana, dobrze, Mada? O, z przyjemnoSci¹.Pan siê przecie¿ zgodzi? Siadam w miejsce odpowiedzi. Wilhelm, si¹dx razem z psem, a panu ust¹p miejsca zawo³a³a energicznie. Dziêkujê, usi¹dê sobie nisko, bêdê móg³ wygodniej patrzyæ; Sliczny pies. Trzy tysi¹ce marek kosztuje.By³ medalowany na wystawie i przedstawiany Capriviemu. A wiêc psia znakomitoSæ! Z³y pies, szczeka na mnie i podar³ mi zupe³nie nowy fartuszek. I pani go nie ukara³a za tak¹ zbrodniê? Da³by mi Wilhelm go biæ. A pañstwo gdzie jedziecie? Mada coS ogl¹da³a w Salonie Artystycznym, pewnie znowu kupuje jaki g³upi malunek.A ja chcia³em swojego Cezara przewieSæ trochê, bo siê nudzi w domu, zupe³nie jak i ja. Kiedy¿ pan wraca do Berlina?Magda zaczê³a siê Smiaæ bardzo g³oSno i szczerze. Od miesi¹ca ju¿ wyje¿d¿a i co dzieñ o to k³Ã³ci siê z pap¹.103 Cicho, Mada, kiedy g³upia jesteS, to nie podnoS kwestyj, których nie rozumiesz zacz¹³mówiæ zirytowany, a¿ mu owa kresa na twarzy poczerwienia³a.Wyprostowa³ swój olbrzymi korpus i siedzia³ chmurny. Proszê pana, czy ja panu tak¿e siê wydajê g³upi¹? Tak mi o tym wszyscy w domu mówi¹i tak ci¹gle, ¿e w koñcu ja sama bêdê musia³a uwierzyæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]