[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak urlop, to urlop!Gdy minął ostatnie domy Nasturcji, profesor Gąbka wpadł na pomysł, by powędrować do Źródła Nieustającej Radości, o którego urodzie słyszał wiele od senatora.Bądź co bądź była to osobliwość dużej miary, godna obejrzenia przez uczonego interesującego się naukami przyrodniczymi.Oceniwszy w przybliżeniu odległość, doszedł do przekonania, że na dojście do źródła wystarczy jedna godzina.Był dobrym piechurem.Przyśpieszył więc kroku, mimo iż droga wiodła pod górę.Odkąd przybył do Nasturcji, miał wrażenie, że odmłodniał co najmniej o dwadzieścia lat.Wysokie początkowo filary akweduktu stawały się coraz niższe, a szum płynącej w jego łożysku wody był coraz wy-raźniejszy.W koronach drzew śpiewały bajecznie kolorowe ptaki, podobne do papug, a nad łąkami Unosiły się setki żółtych, czerwonych lub błękitnych motyli.Ares i Ping z zapałem obiegali dokoła każdy filar akweduktu, tarzali się w bujnej trawie i płoszyli niedośpiałki, podobne do królików zaopatrzonych w krótkie, błoniaste skrzydła.Droga już dawno zamieniła się w ścieżkę.Każdy krok przybliżał profesora do celu.Wśród głazów wygrzewały się zielone jaszczurki o rubinowoczerwonych oczkach.Na widok psa i mypinga znikały błyskawicznie w ciasnych szczelinach.Powietrze pachniało cynamonem i wanilią.Minąwszy skałę o wyglądzie wielkiego słonia, profesor znalazł się w kotlinie, której większą część wypełniał szmaragdowy staw.Otóż Źródło Nieustającej Radości - pomyślał, stwierdziwszy z satysfakcją, że wcale nie jest zmęczony.- Sam jego widok sprawia rozkosz oczom.Obydwa zwierzęta zanurzyły swe pyski w przezroczystej wodzie.- Pijcie, pijcie - rzekł profesor.- Zrobiłyście przynajmniej trzy razy tyle drogi, co ja.’Usiadł na płaskim, nagrzanym przez słońce kamieniu tuż u początku akweduktu.Po chwili uwagę jego zwrócił różowy strumyk, wpadający do koryta przez sztucznie wykonaną wyrwę.Strumyk ten biegł od małego stawku, położonego nieco wyżej, w odległości kilkunastu kroków.- To muszą być dwa różne źródła - pomyślał Gąbka.- Jedno jest zielone, a drugie różowe, jakby wymieszane z sokiem malinowym.Zapewne woda każdego z nich ma inne właściwości.Wstał i podszedł do małego stawku, otoczonego głazami o kolorze cytryny.Na jego dnie widniał drobniutki piasek, poruszany bijącymi spod niego bębelkami powietrza.Rozglądając się po najbliższej okolicy, profesor zauważył grupę kilku potężnych dębów.Były to jedyne drzewa w owej kotlinie, otoczonej wysokimi na kilkadziesiąt pięter skałami.W tym pustkowiu robiły nadzwyczaj miłe wrażenie, i nic dziwnego, że na ich widok profesor uśmiechnął się życzliwie.Baczne oko uczonego dostrzegło na ich gałęziach sporo żółtych liści.Biedactwa - pomyślał ze współczuciem.- Tyle wody dokoła, a one zaczynają usychać.Warto by im dostarczyć czegoś do picia.Profesor od dziecka był miłośnikiem wszystkiego, co żyje.Darzył sympatią nie tylko ludzi, ale także zwierzęta i rośliny.Choć miał już blisko siedemdziesiąt lat, cieszył się nieustannie urodą świata, na którym mu przyszło żyć.Toteż od razu postanowił zabawić się w dobrego duszka.W dużym spawie jest dość wody dla całego miasta - pomyślał z właściwą sobie bystrością.- Jeżeli zatkana wyrwę w akwedukcie, to wtedy skieruję różowy strumień prosto na dęby.Tak, tak będzie najlepiej.Zdjął z pleców marynarkę i zakasał rękawy koszuli.Zwierzaki spojrzały na niego z niemym pytaniem w oczach.Zapewne spodziewały się, że ich pan urządzi sobie kąpiel w stawie.- No cóż, kochane bydlątka - rzekł do nich.- Trzeba dać się napić drzewkom.- Sądzę, że nie macie nic przeciwko temu.One tak samo potrzebują wody jak ja i wy.Wykonanie planu nie zajęło Gąbce zbyt wiele czasu.Tuż przy wyrwie w łożysku akweduktu leżał głaz idealnie do niej pasujący.Wyglądało na to, że ktoś - i to całkiem niedawno - zabawił się wyrwaniem go z otoczenia.- To pewnie sprawka jakichś chuliganów - pomyślał profesor.- Nie mieli nic innego do roboty, więc połączyli obydwa źródła, nie myśląc o tym, że w ten sposób skazują na śmierć piękne drzewa.Nachylił się i z wysiłkiem uniósł głaz ku górze.Ciężki - pomyślał - ale dam mu radę.Nie jestem jeszcze niedołęgą.Ułożywszy kamień na dawnym miejscu, z uznaniem obejrzał swe dzieło.Obecnie ani jedna kropla różowej wody nie przeciekała do akweduktu.Ares i Ping z zainteresowaniem spoglądali na swego pana, kiedy zgodnie ze swym zwyczajem mówił do nich jak do ludzi:- A teraz przyda się nam stara, kochana laseczka.Zrobimy nią rowek, żeby skierować wodę ku drzewom.Gdy wam się chce pić, biegniecie do rzeki i sprawa załatwiona, nie? A te biedaki nie mają przecież nóg.Gdybym nie wpadł na pomysł tej przechadzki, byłoby z nimi krucho.Nie przestając gwarzyć, starannie pogłębiał wykonany dołek i krok za krokiem zbliżał się do drzew.Gdy zakończył pracę, umył ręce i wytarł je chusteczką.Był dumny z siebie.Oto własnym wysiłkiem zapewnił dębom długie, długie lata życia!- Pijcie, biedaki, pijcie - powiedział do nich tak, jak przedtem do swych zwierząt.- Rośnijcie na chwałę tego pięknego świata, na pożytek sobie i ludziom.Raz jeszcze ogarnął wzrokiem powierzchnię wielkiego stawu i przywoławszy do siebie zwierzęta ruszył w dolinę.Spojrzał na zegarek.Była trzecia.- Przed czwartą będziemy w domu.- Mam nadzieję, że zastanę jeszcze obiad na stole.- Świetnie, że jesteś - zawołał Smok na widok Gąbki i jego zwierzaków.- Nie mogliśmy się na ciebie doczekać! Stało się coś niezwykłego! Ale zanim ci to powiem, usiądź, żebyś nie zemdlał z wrażenia.Profesor zaniepokoił się poważnie.- Coś złego?- Tak.- Przerażasz mnie!- Ja też jestem przerażony.Siedzisz wygodnie?- Siedzę.- To słuchaj.Czy zgadniesz, kogo wczoraj spotkałem na środku rynku?- Skądże mam to wiedzieć, skoro nic nie mówiłeś.- Bo zupełnie zapomniałem.Od samego rana czułem, że stało się coś strasznego, tylko nie wiedziałem, co by to mogło być.Ale teraz już wiem.- Wróciła ci pamięć?- Dopiero przed godziną.A więc słuchaj: wczoraj wieczór zjawił się w Nasturcji.sam Mżawka!Profesor zerwał się z krzesła i pobladł.- Mżawka?- We własnej paskudnej osobie!- Jakim cudem?- Tego ja nie wiem.Po kolacji poszedłem na rynek, bo jak wiesz, mam zwyczaj spacerować przed snem.Piłem właśnie wodę z fontanny, gdy wtem ktoś klepnął mnie po plecach.Obróciłem się i zobaczyłem Mżawkę.- Może to był ktoś podobny do niego?- Nie, on sam.Stał obok mnie jak ty teraz stoisz.Nie mam pojęcia, co się ze mną stało, ale go nie poznałem.Zapytał mnie, czy mi smakuje woda.Powiedziałem, że jest doskonała.Aha, i jeszcze dodałem: „Czy jest pan może sprzedawcą daktyli?”- A on?- Zawołał wtedy pełnym głosem: „Jestem Mżawka, Deszczowiec!”- A ty?Smok podbiegł do ściany i kilkakrotnie uderzył w nią łbem.- Nic! Przyjąłem to jak rzecz zupełnie normalną.Pożegnaliśmy się serdecznie, on poszedł w swoją drogę, a ja w swoją.Raz jeszcze uderzył łbem w ścianę, aż odleciało nieco tynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]