[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczególnie zaniepo-kojona była Amy i Emma.Jakiś tydzień po wyjezdzie Juareza do hacjendy zbliżali się nowi jezdzcy.Dwudziestu Apa-czów towarzyszyło pięciu białym, był to hrabia Ferdynand, wiedeńscy lekarze, Pepi i Zilli. Tam leży hacjenda  rzekł hrabia wskazując ręką na zabudowania  Przedtem należała domnie, ale darowałem ją pózniej memu wiernemu przyjacielowi, Arbellezowi.Ciekawe, jak onobecnie wygląda?Arbellezowi stan zdrowia znacznie się poprawił, mógł już się poruszać o własnych siłach.Siedział właśnie ze swoją córką, kiedy nagle otwarły się drzwi i do środka wbiegła Karia. Nadjeżdżają  zawołała. Kto?  spytali wspólnie Arbellez i Emma. Hrabia Ferdynand. Kto?  spytał ponownie Arbellez, biegnąc przy okazji jak młodzieniec do okna. Już jest tutaj  odparła. Hrabia Ferdynand, mój drogi pan!  zawołał Arbellez.Nie zważając na nic zbiegł po schodach naprzeciw gościa.Hrabia właśnie zsiadał z konia. Hrabio!  krzyknął hacjendero.70  Pedro, drogi Pedro!  zawołał hrabia.Nie zważając na konwenanse padli sobie w ramiona.Dopiero po chwili Arbellez powiedział: O Boże! Dziękuję ci, że mój pan żyje! Co to za szczęście.Dziękuję ci serdecznie.Oddałeśmi córkę, teraz zwracasz mi mego pana.Mogę umierać spokojnie Tylko nie tak zaraz  odezwał się hrabia. Dosyć wycierpieliśmy, musimy bodaj przechwilę zakosztować szczęścia.Dużo czasu minęło, zanim minęły pierwsze powitania.Poczęto opowiadać wszelkie nowiny,a więc i o forcie Guadeloupe.Rezedilla była zdrowa i ciągle pielęgnowała Czarnego Gerarda,obaj doktorzy twierdzili, że szybko powróci do zdrowia.Panowała powszechna radość i niktnawet nie przypuszczał, że nowe nieszczęście nad nimi zawisło.Tuż za Apaczami towarzyszącymi hrabiemu jechało sześciu mężczyzn.Dowodził nimi Man-fredo.Hilario wysłał ich, by pochwycili hrabiego. Do diabła!  powiedział Manfredo. Udało im się, ale kto mógł przypuszczać, że eskor-towało go będzie, dwudziestu Indian. Trzeba go było zastrzelić. Nie, mieliśmy go dostarczyć żywego. To nic już z tego nie będzie.Zapewne dojechali już do hacjendy. Tak, ale ja mimo to nie tracę nadziei.To nawet nie będzie takie trudne, posłuchajcie.Przedstawił im cały plan działania, a gdy zapadł zmrok udał się do hacjendy i zapytał o hra-biego, po czym wszedł do jego pokoju. Jestem synem sędziego z Sombretto, mam wam wręczyć ten pierścień.Podał mu pierścień zdjęty z palca Mariano. Dzięki Bogu żyje! Co za nowiny macie dla mnie? Kilku mężczyzn, między nimi było dwóch Indian zostawiło u mego ojca seniorittę Józefę.Uwięziono ją, jednak oni musieli zaraz potem wyruszyć, więc senior Mariano polecił mi tenpierścień i kazał przekazać, że Józefę już złapano, a jej ojca niedługo pojmą.Nowina ta szybko rozniosła się po hacjendzie, wszyscy się bardzo cieszyli.Nieznajomy wy-słannik wcześniej udał się na spoczynek, gdy jednak tylko noc zapadła, zakradł się do pokojuhrabiego, napadł na niego i związawszy sznurami spuścił nieprzytomnego przez okno.Tamjego ludzie zabrali go natychmiast ze sobą.Manfredo jakby nigdy nic ponownie udał się na spoczynek, a rano wcześnie wstał, pożegnałhacjendero, od którego dostał jeszcze nagrodę za wspaniałe wiadomości i spokojnie odjechał.Nikt nie przeczuwał co się stało, wiadomo było, że hrabia długo spał. Udało nam się, wszystko przebiegło znakomicie!  zawołał Manfredo do swoich. Niezauważą jego nieobecności do południa, a my tymczasem będziemy już daleko.Naturalnieani im do głowy nie wpadnie podejrzewać mnie, bo przecież widzieli jak odjeżdżałem z ha-cjendy.Ten piękny pierścień będzie mój.Hurra! Taki wielki diament.Rzetelnie na niego za-pracowałem.71 TAJEMNICZE POSAANNICTWONowy, świeży śnieg okrył całą ziemię, ostatnie płatki fruwały jeszcze w powietrzu ozdabia-jąc swymi gwiazdkami przydrożne sosny i świerki.Dzień dopiero wstawał, ale mimo tego widać było jakieś człowieka, który szedł w stronęKreuznach.Dziwny to był podróżnik.Miał na sobie krótkie, niebieskie spodnie, mocno poła-tane, taki sam surdut, widocznie za mały, na głowie czapka bez daszka i wydawało się, że wogóle nie wraca uwagi na dający się we znaki chłód!Twarz miał spaloną od wiatru i słońca, małe oczy patrzyły bystro i ciekawie przed siebie,szczególną uwagę zwracał jednak jego nos, długi i zagięty jak dziób ptaka, jednak mimo tegosprawiał sympatyczne wrażenie.Właśnie dochodził do zakrętu, gdy ujrzał przed sobą drugiego człowieka, który tak jak i on,mimo wczesnej pory szedł w tym samym kierunku.Nie potrzebował zbytnio wytężać kroku, aby go dogonić, w jednej chwili podszedł, a obcyzauważył go dopiero gdy się zrównali. Good morning, mister!Mały człowiek obrócił się ze dziwieniem spoglądając na dziwaczną postać nieznajomego. No, dlaczego pan nie odpowiada?  spytał. Czy dobrze idę? Ta droga prowadzi do Kreu-znach?Mały człowiek zdecydował się wreszcie odpowiedzieć, nie chcą widocznie zadzierać z tymcudakiem. Dzień dobry.Ta droga rzeczywiście prowadzi do Kreuznach. Zna pan tę miejscowość? Znam. Mieszka pan tam może? Nie. A kim pan właściwie jesteś?  pytał dalej, obrzucają spotkanego ciekawym spojrzeniem. Weterynarzem, bardzo dobre zajęcie. Weterynarzem? Czyli, że ma pan sprawę w Kreuznach? Tak, zachorowała krowa, więc mnie wezwano. Głupstwo.Zastrzel ją pan i pozbędziesz się kłopotu.Mały popatrzył na wysokiego z wyraznym przerażeniem. Co pan wygaduje? Zastrzelić krowę? Naturalnie, ja już zastrzeliłem setki. No w to akurat nie uwierzę. Nie radzę, ja potrafię dochodzić swoich praw.Nawet siłą. Proszę tylko nie przesadzać  odburknął mały.Nieznajomy zwęził usta. Pchtszhchch!Gruby kawałek pogryzionego tytoniu przeleciał mu przez usta, tuż koło nosa małego czło-wieka, tak że ten musiał się aż cofnąć. Do pioruna!  zaklął. Proszę uważać gdzie pan pluje! O ja uważam!  odparł z flegmą nieznajomy.72 Mały przyglądnął mu się jeszcze raz i z pewną obawą zapytał: Pan żuje tytoń? Tak. Dlaczego pan lepiej nie pali, albo nie zażywa tabaki? Palenie mi nie smakuje, a co do tabaki.żal mi mojego nosa. Widzę, że wyjątkowo go pan pielęgnuje.Ale żucie tytoniu jest bardzo szkodliwe. Myśli pan?  spytał obcy z uśmiechem. Naturalnie, jako weterynarz dobrze się na tym znam. Czyli, że nie pozwala pan swoim zwierzętom gryzć tytoniu? Oczywiście, że nie. Ale za to mogę go palić i zażywać tabaki? Nie stój pan sobie ze mnie żartów.Weterynaria to bardzo ważna nauka, bez niej wiele by-dła by zginęło. Ale za to mniej ludzi, a więc ma pan leczyć krowę? Tak, najprawdopodobniej zachorowała na gruzlicę. A gdzie jest ta krowa? Na folwarku u pani Helmer. Helmer? Hm, czy ta pani jest wdową? I tak i nie. Nie rozumiem. Mąż jej zapewne umarł, ale ona nie może tego udowodnić.Zaginął bez wieści w czasiejednej podróży. Kim był? Sternikiem. A gdzie zginął? Tego nie wiem.Ostatni list jaki przysłał, pochodził z Meksyku. Kiedy? Jesienią. Hm,  burknął nieznajomy. A do kogo należy Kreuznach? Do pana kapitana, nadleśniczego Rodensteina [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl