[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecz kończy się jak wiadomo szczęśliwie, dzięki dubeltowemu posagowi Klary.Je-dynie pod tym wpływem Rejent, który dopiero co powiadał do ożenionego już syna: wstańserdeńko i chodz ze mną , mięknie i mówi do siebie: dwa majątki kąsek gładki i dopie-ro pod tym znakiem następuje owa zgoda , do której Bóg rękę poda ; bo ciągłe mieszanieimienia boskiego do najpodlejszych szacherek jest bardzo dla tej staropolszczyzny charakte-rystyczne.Dodajmy Podstolinę, która zawarłszy kontrakt z Rejentem na zasadzie swego fikcyjnegomajątku, wpół oszukańczo wyłudziła odszkodowanie w klauzuli i najspokojniej wyciąga ponie łapkę.I kto wie, przy owych stu tysiącach wycyganionych z jego pupilki ( te z mojego jazapłacę powiada niedbale Klara), Podstolina wyda się może za Cześnika?.Wszystko to jest bardzo żywe, prawdziwe w każdym słowie i geście i wiernie maluje oby-czaj szlachecki, zwłaszcza z epoki rozkładu; co do artyzmu, co do wizji świata, Zemsta jestklejnotem jedynym w skarbcu komediowym wszystkich literatur.Topnieję z rozkoszy oglą-dając ją dobrze graną na scenie.Ale uważać ją, za autorem Przygód Benedykta Winnickiego,za wzór poczciwości, szczęścia i cnoty to mi się wydaje osobliwym nieporozumieniem.Jeszcze dziwniejsze wydaje mi się, że ktoś odważa się twierdzić i budować na poparcie tegotwierdzenia jakże sztuczne konstrukcje że Fredro chciał tu pokazać, jak pojmuje prawdzi-wą staropolszczyznę ! A już najdziksze to widzieć w Zemście, jak tenże sam komentator królewskie blaski przeszłości.Co tu jest królewskiego? Królewska jest tu tylko poezja Fre-dry; reszta to małe świństwa drobnych ludzi.W apoteozie tego ponurego sarmatyzmu nasza nowa krytyka przelicytowała swoich po-przedników.Jeżeli Tarnowski (który wielbił Fredrę niemal bez zastrzeżeń, ale w ocenie fre-drowskiego świata znał proporcje, mocium panie ), charakteryzując (1876) dwóch bohate-rów Zemsty, powiadał, że gdyby mieli stanowisko i siły po temu, Cześnik urażony podniósł-by rokosz jak Zebrzydowski o kamienicę , a Rejent jak Radziejowski wyniósłby się chył-kiem i sprowadziłby Szwedów to prof.Kucharski pisze ni mniej, ni więcej, że Polskaurosła z takich dwu sił i wartości: z połysku stali w ręku takich rębaczy jak Raptusiewicz i znieugiętej, żelaznej woli, skupionej w mózgu takich bajecznych głowaczy jak Milczek.To się nazywa podbijać bębenka! Skoro już tak daleko sięgać, sądzę, że z większym podo-bieństwem do prawdy można by powiedzieć, że Polska upadła przez takich ciemnych war-chołów jak Cześnik, który jak był konfederatem barskim, tak samo mógł być konfederatemtargowickim, i przez takich sobków, krętaczy i pieniaczy jak Rejent, którego bajeczna gło-wa objawia się głównie rutyną w dostarczaniu fałszywych świadków ( nie brak świadkówna tym świecie artystycznie ten wiersz jest cudem nad cudy, ale czy nie przechodził nas37zimny dreszcz, kiedy go wymawiał stary Rapacki?); słowem, upadła przez zapóznienie się wtępej i zmurszałej szlachetczyznie.I dziwi mnie, że kiedy przyszła kryska na Matyska i kiedy, zdawałoby się, zaczęła się ztakim impetem podjęta przez prof.Kucharskiego rewizja stosunku do świata fredrowskiego,wszystko skrupiło się aż do zbytku na jowialszczyznie, a skończyło się apoteozą raptu-siewiczostwa.Przecież to są dwie fizjognomie tej samej rzeczy; w czym życie Cześnika, pę-dzone w towarzystwie Papkina i Dyndala, ma być godniejsze? Przez tę konfederację? Może iPan Jowialski za młodu był w jakiej konfederacji? Kto go wie.A konkluzja tych uwag? Jeśli nicuję tak wartość moralną tego minionego świata, to dlate-go, że widzę pewne niebezpieczeństwo w stosunku do poety.Materiał życiowy, z którymzwiązany jest nierozdzielnie artyzm Fredry, stanowi niemałą zaporę w tym, aby ten artyzmprzemówił w całej pełni do ludzi dzisiejszych.Uczyć ich, w jaki sposób cud sztuki zdolny jestprzetworzyć w piękno przeciętną lub najlichszą bodaj rzeczywistość, oto jedno z zadań kryty-ki wobec Fredry.Ale wmawiać w dzisiejszego widza, w młodzież zwłaszcza, że ciemnota iłajdactwo w kontuszu byle podlane bigoterią są poczciwością i cnotą, że są królewskimblaskiem przeszłości , to znaczy wyzywać jej krytycyzm, którego w stworzonym niebacznienieporozumieniu łatwo pada ofiarą dzieło poety.A znów jeżeli się to uda wmówić, to tymgorzej.Bo jest tu jeszcze jedno.Wspomniałem na wstępie o naszych nagminnych daltonizmachetycznych.Uderzają mnie one tak bardzo, że kiedy się zastanawiam nad obrazem naszej lite-ratury scenicznej, którą śledzę jako krytyk od lat kilkunastu, i kiedy rozważam, jaką by możnaznalezć najogólniejszą jej cechę, cechą tą wydaje mi się właśnie ów daltonizm.Ileż widzieli-śmy sztuk, w których autor uważa postępowanie tego i owego ze swoich bohaterów za wzórszlachetności, gdy w istocie jest zgoła przeciwnie.Ileż razy krytyka pieje o czystej atmosfe-rze utworu, w którym dzieją się same draństwa, byleby tylko dziewicę dotaszczono nie-tkniętą do ołtarza.A takie nieuporządkowanie stosunku do literatury musi ciężyć i na życiu.Dlatego niemal z przerażeniem czytam np.w monografii fredrowskiej prof.Chrzanowskiegoo poczuciu honoru Majora w Geldhabie albo o niemałej wartości moralnej Cześnika zZemsty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]