[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy cisnąłem luźnym kawałkiem cegły, uniosły się w powietrze i poleciały w kierunku.- Goblin! - Jak sądzę, był niedaleko, mając na mnie oko, gdybym przypadkiem powziął jakieś samobójcze myśli.- No?- Przyprowadź tutaj Jednookiego i Panią.Szybko.- Odwróciłem się i spojrzałem w górę stoku, na coś, co wcześniej przyciągnęło moją uwagę.Stała zupełnie nieruchomo, ale była to bez najmniejszych wątpliwości ludzka postać, odziana w szaty tak czarne, że patrzenie na nią przypominało spoglądanie w rozdarcie tkaniny istnienia.Pod prawą pachą niosła coś wielkości pudła na kapelusze, utrzymywanego w miejscu naturalnym wygięciem przypominających gałęzie członków.Wrony kłębiły się wokół niej, dwadzieścia lub trzydzieści sztuk, sprzeczając się o prawo siedzenia na jej ramieniu.Znajdowała się dobre ćwierć mili od miejsca, w którym stałem, ale czułem spojrzenie niewidocznych pod kapturem oczu, atakujących mnie niczym żar otwartego paleniska.Nadeszli Goblin i Jednooki, gotowi, jak zwykle, do sprzeczki.Pani zapytała:- Co jest?- Spójrzcie tam.Spojrzeli.Goblin pisnął:- I co?- Co? Co rozumiesz przez „co”?- Co jest interesującego w starym pniaku drzewa, obsiadłym przez ptaki?Spojrzałem również.Cholera! Pniak.Ale kiedy patrzyłem, w oczach nagle mi zamigotało i ponownie ujrzałem czarną postać.Ciarki mnie przeszły.- Konował? - zapytała Pani.Wciąż była na mnie wściekła, ale równocześnie zatroskana.- Nic.Mój wzrok oszukuje mnie.Wydawało mi się, że ta przeklęta rzecz poruszała się.Zapomnijcie o tym.Uwierzyli moim słowom i rozeszli się do swoich zajęć.Patrzyłem jak odchodzą, i przez chwilę zwątpiłem w swe własne zmysły.Ale potem spojrzałem znowu.Wrony odlatywały stadem, z wyjątkiem dwóch, które frunęły prosto na mnie.A pniak wędrował w poprzek stoku wzgórza, jakby zamierzał okrążyć klasztor.Wymruczałem do siebie słowa pocieszenia, ale nie na wiele się zdały.Starałem się dać Świątyni jeszcze kilka dni na rozwinięcie swej magii, ale następne sto pięćdziesiąt lat naszej podróży nieustannym bębnieniem łomotało mi pod czaszką.Teraz nie było już wymówki.Zbyt mocno ciągnęło mnie, by iść.Ogłosiłem swe zamiary.I nikt się nie sprzeciwił.Tylko potakujące skinienia głową.Może nawet przepełnione ulgą.O co szło?Siedziałem i wychodziłem z siebie, spędzając większość czasu na przyglądaniu się znanemu, staremu umeblowaniu.Nie zwracałem uwagi na innych.A oni również byli niespokojni.Coś wisiało w powietrzu.Coś, co mówiło nam wszystkim, że czas już ruszyć w drogę.Nawet mnisi wydawali się chętnie witać nasz odjazd.Ciekawe.W żołnierskim interesie żywi pozostają ci, którzy słuchają takich przeczuć, nawet wówczas, gdy nie mają one sensu.Kiedy czujesz, że powinieneś ruszać, ruszasz.Jeżeli zostaniesz na miejscu, a ono wrazi w ciebie swoje piętno, będzie już za późno, by opłakiwać całą tę daremną pracę.12.KRZACZASTE WZGÓRZAAby dotrzeć do dżungli Jednookiego, musieliśmy pokonać kilkanaście mil lasu, potem przebyć łańcuch zdecydowanie dziwacznych wzgórz.Były zdumiewająco regularne w swym okrągłym kształcie, bardzo strome i kompletnie pozbawione drzew, choć niezbyt wysokie.Porastała je brązowa trawa, która łatwo płonęła, dlatego też na powierzchni wielu wzgórz widniały czarne blizny wypalonej ziemi.Z oddali wyglądały jak śpiące stado gigantycznych, garbatych, brązowych zwierząt.Moje nerwy prawie puszczały.Obraz śpiących potworów opętał mnie.Na poły oczekiwałem, że te wzgórza obudzą się, otrząsną i zrzucą nas z siebie.Zrównałem się z Jednookim.- Czy wiesz o tych wzgórzach coś niezwykłego, o czym przypadkowo zapomniałeś mi powiedzieć? Spojrzał na mnie z rozbawieniem.- Nie.Chociaż ignoranci uważają je za kurhany, pochodzące z czasów, gdy giganci zamieszkiwali ziemię.Ale to nie kurhany.Zwyczajne wzgórza.Glina i kamień w środku.- Dlaczego więc z ich powodu czuję się dziwnie? Zmieszany, popatrzył za siebie, na drogę którą przejechaliśmy.- To nie chodzi o wzgórza, Konował.To coś za nami.Ja również to czuję.Jakbyśmy zmykali przed goniącą nas strzałą.Nie pytałem go, o co chodzi.Gdyby wiedział, powiedziałby mi.Kiedy dzień miał się ku końcowi, zrozumiałem, że pozostali są równie nerwowi jak ja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]