[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hunt ponownie wyłączył edytor ruchu, tym razem w ogóle zamykając aplikację.Akurat na czas, by całkowicie bezbronnym wpaść z powrotem w łapy Cienia.Vittorio podciągnął i przełożył Nicholasa przez oparcie przedniego fotela, twarzą do góry, odginając mu głowę po kres wytrzymałości kręgów.Hunt klął z wysiłkiem, wierzgając w powietrze i nieporadnie tłukąc pięścią bok Cienia, ale w tym momencie instynkt samozachowawczy przegrywał już z udręką ciała i nie było siły w tych ciosach.Cień pochylił się nad nim, szeroko uśmiechnięty.Błąd: to nie był uśmiech.On odsłaniał zęby, gotował kły.Ugryzł szybko, głęboko, żmijowym ruchem zarzucając głową w przód i w dół, po łuku.Po szyi Nicholasa przeszły jedna po drugiej fale ciepła: od oddechu Vittoria, od własnej wylanej krwi, od uwolnionego w żyły jadu.Trucizna rozchodziła się błyskawicznie.Najpierw odjęła mu ból i to było dobre.Potem odjęła mu czucie w reszcie ciała i przytłumiła pozostałe zmysły, i to było przerażające, bo dokładnie tak wyobrażał sobie śmierć.Jeszcze jakieś plamy przed oczyma, w uszach terkot dartej kulami blachy, słowa nerwowej rozmowy.Na koniec odjęto mu i to.Nie rozumiem, jęknął.Po co.Jak.Kto.Nie chciałem.Odjęto Nicholasa Hunta i wtedy nie zostało już nic.13.SkażonyCoś gryzło go w łydkę.Ostre zęby rwały mięśnie, skrobały o kość, dreszcz szedł przez ciało, wywracał wnętrzności.Hunt poderwał się z chrapliwym wrzaskiem, gotów na ślepo rzucić się precz od Cienia-wampira, byle dalej od rozdzierających nogę kłów.Musiało mu się śnić.Nikt go nie gryzł.Podwinął nawet nogawkę, ale na skórze nie było najmniejszego śladu.Może to kurcz.Wciąż czuł przecież w mięśniu rwący ból.Wystraszony, zirytowany rozglądał się po pomieszczeniu.Po prawej miast ściany miał odledowane okna, biła przez nie leniwa jasność chmurnego południa.Przymrużył oczy i dojrzał prostopadłościany pobliskich wieżowców.To musiało być gdzieś dwudzieste piętro, jeśli nie jeszcze wyżej.Elewacji budynków nie rozpoznawał, to nie był Manhattan, to nie było nowe centrum.Przysunął się do okna i spojrzał w górę.Zlokalizowawszy sterówce, zorientował się z grubsza w swoim położeniu.Staten Island tam, Westchester tam.Dzielnica nowej biedy, nie wyburzone wysokościowce stref niskiej użyteczności, chyba to.Ale zaraz, od czego maszyna?I już miał wywołać menadżera wszczepki, gdy przypomniał sobie klinikę, Marinę, swoje dłonie na jej szyi przypomniał sobie cały ten nieprawdopodobny thriller, w jaki go zassało wczoraj wieczorem - i poniechał.Kusiło go, żeby sprawdzić, czy blokada modułu łączności wciąż jest w mocy, chciał też przejrzeć ostatnie zapisy A-V.Ale że nie potrafił zrobić tego poza MUI, powstrzymał go zrodzony ze straszliwego podejrzenia - które również właśnie sobie przypomniał - irracjonalny strach przed konfrontacją.Wstał z białej termopiany, na której widać ktoś go w nocy ułożył.Prócz prostokątu natryśniętego na podłogę posłania, nic nie kalało jednostajnego błękitu pokoju.Podnosząc się, przeciągnął ręką po cieniutkiej niebieskiej wykładzinie i w powietrzu zawirował mały obłok kurzu.Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało jednak na utrzymane w idealnej czystości.Nie wykorzystywane biura? Podszedł do drzwi.Nie otworzyły się.Pchnął.Zatrzaśnięte.Zagadał do nich.Nic.Zatem znowu cela.Wrócił do okna.W dole, przekreśloną długim cieniem, miał ulicę, rozpisaną na trzy poziomy, osiem pasm ruchu - ale po żadnym z nich nie sunęły pojazdy, obraz był całkowicie statyczny.Odstąpił i przejrzał się w szybie.Nos paskudnie spuchnięty, cera niezdrowa, na szyi wielki siniak po ukąszeniu nanowampira.Koszula ubrudzona, krew i smugi jeszcze ciemniejsze, spodnie pomięte, mankiety nigdy już nie osiągną tej geometrycznej symetrii.Odruchowo wygładził jednak ubranie.Laski nie miał.stracił ją w godzinach szaleństwa.A przydałaby mu się teraz, dla zamknięcia na czymś dłoni.No więc tak.(Poruszył barkami, odetchnął).No więc dwie ewentualności: policja wyłuskała mnie z wraku samochodu - ale to bez sensu, po co mieliby mnie tu chować, znajdowałbym się teraz w szpitalu, w rękach medykatora i jurydykatora - albo też to Marina i Vittorio uwięzili mnie, umknąwszy pościgowi - ale i to niezbyt prawdopodobne: mianowicie jakim sposobem mieliby mu uciec?Skoro jednak tu jestem.Czemu mnie więżą? Ha, powodów dosyć.(Uśmiechnął się pomuro do siebie samego w szybie).Chociażby dlatego: ponieeważ usiłowałem zamordować Vassone.Nie ja, oczywiście, tylko menadżer za pomocą edytora ruchu.Ale z zewnątrz to zawsze jestem tylko ja.W końcu - czymże są te programy, jeśli nie sługami mymi, dalekosiężnymi protezami mej woli? Mogłem im jasno zakazać.Powiedzieć: nie.Nie wolno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]