[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbliżywszy się do Prutu, szli w dół lewym brzegiem.Ponieważ szlak kuczmański zbyt byłogłodzony, łatwo było przewidzieć, że zastępy sułtańskie, a przed nimi ordy pójdą na Falezi,Husz, Kotimore i potem dopiero szlakiem wołoskim i albo skręcą ku Dniestrowi, albo jesz-cze pociągną wprost, jak sierpem rzucił, przez całą Besarabię, by dopiero koło Uszycy wynu-rzyć się w granice Rzeczypospolitej.Nowowiejski tak był tego pewien, że szedł coraz wol-niej, nic na czas nie zważając, i coraz ostrożniej, aby się zbyt nagle na czambuły nie natknąć.Wszedłszy wreszcie między widły rzeczne utworzone przez Saratę i Tekicz zapadł tam nadługo, raz dlatego, żeby dać wypoczynek koniom i ludziom, a po wtóre, aby w dobrze osło-niętym miejscu oczekiwać na przednią straż ordzińską.Miejsce zaś było dobrze osłonięte i dobrze wybrane, całe bowiem widły rzeczne i ze-wnętrzne,brzegi były porośnięte częścią zwyczajnym dereniem, częścią świdwą.Gaj ów roz-ciągał się jak okiem sięgnąć, pokrywając grunt miejcami zbitym gąszczem, miejscami zaśtworząc kępy, między którymi szargały puste przestrzenie przydatne do założenia majdanu.Otej porze drzewa i krze już okwitły, wczesną wiosną jednak musiało tu być całe morze żół-tych białych kwiatów.Gaj był zupełnie bezludny, natomiast roił się od wszelkiego rodzajuzwierza, jako to: jeleni, saren.zajęcy i wszelkiego rodzaju ptastwa.Tu i owdzie nad brzegamizródeł żołnierze odkryli także ślady niedzwiedzi.Jeden z nich w dwa dni po przybyciu pod-257jazdu zabił parę owiec, wskutek czego Luśnia obiecywał sobie urządzić na niego łowy, żejednak Nowowiejski, chcąc leżeć skrycie, nie pozwolił używać muszkietów, żołnierze wybie-rali się na rabusia z oszczepami i siekierami.Pózniej znaleziono przy zródłach także i ślady ognisk, ale stare, prawdopodobnie zeszło-roczne.Widocznie czasem zaglądali tu koczownicy ze stadami lub może Tatarzy przychodziliwycinać dereniowe pędy na kiścienie.Jednakoż najstaranniejsze poszukiwania nie zdołaływykryć żyjącej ludzkiej istoty.Nowowiejski postanowił nie iść dalej i tu czekać na przybycie wojsk tureckich.Założono więc majdan.Pobudowano szałasy i poczęło się oczekiwanie.Na krańcach gajustanęły straże, z których jedne spoglądały dzień i noc ku Budziakowi, drugie na Prut, w stronęFalezi.Nowowiejski wiedział, że po pewnych oznakach odgadnie zbliżanie się wojsk sułtań-skich, zresztą wysyłał i małe podjazdy, na których czele sam stawał najczęściej.Pogodasprzyjała wybornie postojowi w tym suchym kraju.Dnie były znojne, ale w cieniu gęstwyłatwo się było przed upałem uchronić, noce jasne, ciche, księżycowe, w czasie którychchaszcze trzęsły się od śpiewania słowików.W czasie takich to nocy najwięcej cierpiał No-wowiejski, bo spać nie mogąc rozmyślał i o dawnym szczęściu, i o terazniejszych czasachklęski wspominał.%7łył tylko myślą, że gdy serce zemstą nasyci, będzie szczęśliwszy i spokojniejszy.Tymcza-sem zbliżał się termin, w którym miał albo tej zemsty dokonać, albo zginąć.Tydzień płynął im za tygodniem na gospodarstwie w pustyni i na czuwaniu.Przez ten czasprzeznali wszystkie szlaki, jary, błonia, rzeki i strumienie, zagarnęli znów kilka stad, wycięlikilka nielicznych kup koczowników i czyhali wciąż w tej gęstwie, jak dziki zwierz czyha nałup.Na koniec chwila oczekiwana nadeszła.Pewnego poranku ujrzeli stada ptastwa ciągnącego niebem i ziemią.Dropie, pardwy, błę-kitnonogie przepiórki sunęły trawami ku gąszczom, w górze zaś leciały kruki, wrony, a nawetbłotne ptastwo, widocznie płoszone nad brzegami Dunaju lub na błotach dobrudzkich.Na ówwidok spojrzeli po sobie dragoni i wyraz: Idąl idąl przeleciał z ust do ust.Twarze ożywiłysię zaraz, wąsy poczęły się poruszać, oczy błyszczeć, ale w tym ożywieniu nie było najmniej-szego niepokoju, byli to wszystko ludzie, którym wiek życia zbiegł na procederze , czuliwięc tylko tyle, co czują psy myśliwskie, gdy już zwierza zawietrzą.Ogniska zostały w tejchwili zalane, ale dym nie zdradził obecności ludzkiej w gąszczach, konie posiodłane i całyoddział stanął w gotowości do pochodu.Należało teraz wymiarkować tak czas, aby wpaść na nieprzyjaciela w chwili, gdy będzieczynił postój.Nowowiejski rozumiał dobrze, że wojska sułtańskie nie idą z pewnością zbitąmasą, tym bardziej że są w kraju swoim, w którym jakiekolwiek niebezpieczeństwo było zu-pełnie nieprawdopodobnym.Wiedział przy tym, że przednie straże zawsze chodzą w milialbo we dwóch przed całą potęgą, spodziewał się zaś słusznie, że w pierwszej straży pójdąLipkowie.Przez pewien czas wahał się, czy iść im na spotkanie tajemnymi a dobrze już znanymi mudrogami, czy czekać na ich przybycie w dereniowej puszczy.Wybrał to ostatnie, ponieważ zpuszczy łatwiej było wypaść w każdej chwili niespodzianie.Upłynął jeszcze cały dzień, po-tem noc, w czasie której nie tylko ptactwo, ale i zwierz ziemny ciągnął stadami ku gęstwinie.Następnego poranku nieprzyjaciel był już widoczny.Na południe od krańca dereniowego gaju ciągnęło się obszerne, lubo pagórzyste błoniegubiące się hen, na widnokręgu.Na tym to błoniu ukazał się nieprzyjaciel i zbliżał się ku Te-kiczowi dość szybko.Dragoni patrzyli z chaszczów na ową czarniawą masę, która już to ni-kła chwilami z oczu, zakrywana przez garby gruntu, już ukazywała się znowu w całej swejrozciągłości.258Luśnia, który miał wzrok nadzwyczajny, wpatrywał się czas jakiś z natężeniem w owezbliżające się kupy, po czym zbliżył się do Nowowiejskiego. Panie komendancie! rzekł ludzi tam nie masz wiele: to jeno stada wyganiają na pa-szę.Nowowiejski po małej chwili przekonał się, że Luśnia ma słuszność, i twarz rozjaśniła musię radością. To znaczy, że postój wypadł im na milę albo półtory od tych chaszczów? rzekł? Tak jest odparł Luśnia. Idą widać nocami, by się upałów uchronić, a w dzień spo-czywają; konie zaś wysyłają aż do wieczora na pastwiska. Siła widzisz straży przy koniach?Luśnia wysunął się znów na brzeg zarośli i nie powracał przez czas dłuższy.Na koniecjednak pokazał się znowu i rzekł: Będzie koni z półtora tysiąca, a ludzi przy nich ze dwudziestu pięciu.W swoim są kraju inie boją się niczego, więc i straży większych nie stawiają. A ludzi mogłeś rozeznać? Jeszcze są opodal, ale to Lipki, panie! Już oni nasi!. Tak jest! rzekł Nowowiejski.Jakoż był już pewien, że mu żywa noga z tych ludzi nie ujdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]