[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na rogu Chmielnej i Brackiej stał długi, drewniany dom, osłonięty rzędem smukłych topo-li.Piętrowa obszerna brama prowadziła w dziedziniec, gdzie wznosiła się okrągła budowlahecy.Czerwone latarnie pokazowały wejście, przed którym tłum przeróżnego ultajstwa kłębiłsię, wrzeszczał i świstał, ilekroć z głębi od strony hecy buchnęły ujadania psów, muzyckierzępoły, lub gdy marszałkowscy, trzymający straż, próbowali zmuszać do przystojności.Zbiegowisko przybierało coraz burzliwszą postać, bowiem przed bramę, nie bacząc na śniegobficie padający, wystąpił jakiś drągal w kożuchu, włosem na wierzch wywróconym, i jąłwalić w ogromny bęben, zasię drugi, w pstrokatej hecarskiej odzieży i z gębą krągłą niby do-nica, pomalowaną krokoszem, zakrzyczał ze wszystkiej mocy: Prześwietne publicum! Odprawuje się widowisko, jakiemu trudno dać nazwisko.Szcze-gólna okazja, zdarzająca się raz na sto lat! Walka straszliwego lwa z wściekłym krokodylem!Potem najsławniejszy hecmajster z Wiednia będzie się harował z niedzwiedziem.Potem po-łykacz ogni, czarodziej, pokaże swoje sztuki.Potem będą siurpryzy, jakich oko nie widziało i161jakich ucho nie słyszało.Spieszcie się, jeszcze chwila i będzie za pózno.Loże po trzy złote zmotta.Siedzenia po groszy dwadzieścia.Panny darmo, jeśli z kawalerem.Duchowny stan naborg, gemejny dziesięć groszy.Nuże, bo zaczynamy! Miejsca dla jaśnie wielmożnych! za-ryczał naraz, dojrzawszy Konopkę. Wałek, bij w bęben! Miejsca dla jaśnie wielmożnychsenatorów i wojewodów! Prezentuj broń, kulfonie! Miejsca dla hetmanów! Rozstąpić się tam,skurczybyki, sam król jegomość wali na hecę z całym dworem! Miejsca! wydzierał się jakopętany, czyniąc z siebie ucieszne widowisko. Ten by zaszczekał wszystkich zaśmiał się Konopka wprowadzając rotmistrza na hecę.Wpadli jakoby w dół pełen wrzasków, psich zaduchów i czerwonego ognia pochodni, gęstopozatykanych na słupach, dokoła niemałej areny, wysypanej żółtym piaskiem.Budynek bo-wiem był kolisty, piętrowy i rzędy ław zataczały się aż pod kopulasty pułap, na którym byływyobrażone farbami swawolne historie z mitologii.Pejsate muzykanty z galeryjki rzucałysiarczyste obertasy.Snadz z racji niedzieli karnawałowej prawie wszystkie miejsca były za-jęte i jeszcze przybywali ludzie.Siedziały rodziny rzemieślników i przeróżnego acaństwa.Niebrakowało pańskiej liberii ni gemejnów z różnych regimentów, szczególnie zielone kurty ka-nonierów rzucały się w oczy przy ślicznych warsztatniczkach.Dojrzał tu i owdzie zabłąkane-go szlachcica, goloną głowę mnicha, obfite cyrkumferencje sławetnych rajców i godne ichpołowice.Gwar też panował znaczny, potęgowany jeszcze głosami bab zachwalających ciast-ka, obwarzanki, karmelki i orzechy, z jakimi przeciskały się wśród niżby.Gadano głośno,niektórzy krzyczeli powitania znajomym na drugą stronę amfiteatru.Powstawały kłótnie omiejsca, to dzieci zaczynały płakać, to jakiegoś podpitego majsterka wyrzucano za drzwi lubnazbyt zbytkujących gemejnów poskramiano łajaniem, że nie brakowało materii do śmie-chów, dowcipów i wesołości.Konopka z towarzyszem zajął miejsce w mrocznym kącie pobok galerii z kapelą, ustąpio-ne przez gemejna z regimentu Działyńskiego, który poszeptawszy mu coś na ucho usunął sięskwapliwie.Konopka tutaj, jak indziej, znajdował swoich konfidentów, bowiem co chwilaprzysuwał się ktoś nieznacznie, składał jakieś relacje i ustępował na stronę.Niektórzy mielifacies oberwanych z szubienicy, większość jednak nie narzucała się oczom niczym szczegól-nym.Znajdowały się bowiem między nimi persony przeróżnych kondycji, nie wyłączająckobiet i mnichów żebrzących. By się waszmość dłużej nie dziwował, powiem: ma ambasador swoją policję, ma Bu-chholtz swoją, ma król, więc słuszna i nam mieć takowe instrumentum.Ja jeno dowodzębractwem z Szubienicznej Rogatki, a ksiądz Meier wszystkim rychtuje.Baur ani się spodzie-wa, kto za tropami jego psiarni szlakuje i z jakim skutkiem.Zwłaszcza że pomaga mi wszy-stek lud warszawski.Nawet sobie waszmość nie imaginuje, ile w tym pospólstwie miłościojczyzny, ofiarności pro publico bono i nienawiści do tyranów! Gdybym jeno skinął, a zoba-czyłbyś waszmość takie czerwone msze w Warszawie, jakie się teraz odprawują w Paryżu!Zmitygował się naraz i zamilkł.Radzimińskiego wielce zastanowiły te słowa, lecz nim zdobył się odpowiedzieć, wcisnęłasię między nich słynna z urody i rozwiązłego życia Andzia, szczególniej wielbiona przezalianckich oficjerów, przybrana jednak z taka modestią, że dawała z siebie postać cnotliwejskromnisi.Naszeptawszy Konopce na ucho, gruchnęła perlistym, długim śmiechem: Ciekawe przynosi awizy, daj no waszmość ucho
[ Pobierz całość w formacie PDF ]