[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tracy Whitney nie będzie wyjątkiem.Tracy przeleżała tę noc z otwartymi oczami, rozmyślając nad szczegółami jutrzejszej akcji.Miała silny ból głowy.Wzięła już aspirynę, ale pulsowanie w skroniach nie ustawało.Pociła się okropnie i przez cały czas wydawało jej się, że w pokoju jest gorąco.„Jutro będzie po wszystkim.Szwajcaria.Tam właśnie pojadę: w Alpy szwajcarskie, gdzie jest tak chłodno.Do Châ­teau”.Nastawiła budzik na piątą rano.Kiedy rozległ się dzwonek, leżała w celi, na swojej pryczy, a w korytarzu stara Żelazne Majtki wykrzykiwała: „Pobudka! Ruszać się!” Ściany drżały od przeraźliwego brzęczenia dzwonka.Ogromny ciężar uciskał jej piersi, światło dnia raziło w oczy.Zeszła z łóżka i powlokła się do łazienki.Spojrzała w lustro.Jej twarz pokrywały czerwone plamy, oczy były przekrwione.„Nie mogę teraz zachorować - pomyślała.- Nie dzisiaj.Dziś mamy zbyt wiele do zrobie­nia”.Ubierała się powoli, starając się zapomnieć o pulsującym bólu głowy.Włożyła czarny płaszcz z głębokimi kieszeniami, buty na gumowej podeszwie i baskijski beret.Serce biło jej bardzo nieregularnie i zastanawiała się, czy to z powodu emocji, czy też złego samopoczucia.Czuła się słaba.Gardło miała szorstkie i obolałe.Na stole leżała apaszka ofiarowana jej przez Jeffa.Podniosła ją i zawiązała wokół szyi.Główne wejście do „Plaża Athénée” znajduje się od Avenue Montaigne.Za rogiem budynku, przy Rue de Boccador, jest jeszcze inne wejście przeznaczone dla pracowników hotelu, z niewielką tabliczką: ENTRÉE DE SERVICE na drzwiach.Prowadzi ono przez wąski korytarzyk zastawiony koszami na śmieci do tylnej części hotelowego holu.Daniel Cooper, zajmujący posterunek obserwacyjny obok głównego wejścia, nie zauważył Tracy wy­chodzącej bocznymi drzwiami, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób wyczuł jej nieobecność.Wybiegł na ulicę i rozejrzał się.Nie było jej nigdzie.Szary renault, do którego wsiadła Tracy przy bocznym wy­jściu z hotelu, jechał w stronę placu Étoile.O tej porze ruch na ulicy był niewielki, a kierowca - młodzieniec o twarzy znaczonej pryszczami i prawdopodobnie nie mówiący po an­gielsku - skręcił gwałtownie w jedną z dwunastu promieniście rozchodzących się ulic, których środek stanowił plac Étoile.„Mógłby trochę zwolnić” pomyślała Tracy.Chwytały ją mdłości.Pół godziny później samochód zatrzymał się przed drzwiami magazynu.Tracy przeczytała szyld pod drzwiami: BRUCERE ET CIE.Przypomniała sobie, że tak właśnie nazywało się przedsiębior­stwo, w którym pracował brat Ramona Vaubana.Jakiś chłopak otworzył drzwiczki samochodu i szepnął:- Vite!Mężczyzna w średnim wieku, o sprężystych, kocich ruchach, stanął w drzwiach magazynu.- Proszę za mną - powiedział.- Szybko!Tracy zataczając się poszła za nim na tyły magazynu, gdzie stało sześć kontenerów, w większości zamkniętych i zapieczętowanych, gotowych do załadunku.Jeden z nich obity był płótnem i do połowy wypełniony jakimiś meblami.- Proszę wchodzić! Szybko! Mamy mało czasu!Tracy poczuła się słabo.Spojrzała na skrzynię i pomyślała: „Nie wejdę tam.Prędzej umrę”.Mężczyzna spojrzał na nią ze zdziwieniem.- Avez vous mal?Teraz trzeba się wycofać, skończyć z tym.- W porządku - wybełkotała.Wkrótce będzie po wszystkim.Za parę godzin poleci do Szwajcarii.- Bon.To dla pani.- Wręczył jej nóż z obosiecznym ostrzem, zwój ciężkiej liny, latarkę i małą, niebieską kasetkę opasaną czerwoną wstążką.- Tę kasetkę podłoży pani na miejsce oryginalnej.Tracy odetchnąwszy głęboko weszła do kontenera i usiadła w środku.Po chwili opuszczono płótno.Słyszała jak obwiązywano skrzynię linką.Jakby z wielkiej odległości dobiegały ją słowa:- Od tej chwili nie wolno rozmawiać, poruszać się, palić.- Ja nie palę - chciała powiedzieć Tracy, ale nie starczyło jej sił.- Bonne chance.Wywierciłem kilka otworów z boku skrzyni, aby mogła pani oddychać.Proszę nie zapomnieć o oddychaniu.- Roześmiał się ze swojego żartu.W chwilę później usłyszała jego oddalające się kroki, a potem zapadła cisza.Była sama w ciemności.Wewnątrz skrzyni nie było zbyt wiele miejsca, większość wolnej przestrzeni zajmował komplet krzeseł.Tracy miała wraże­nie, że ogarniają ją płomienie.Jej skóra była rozpalona, od­dychanie przychodziło jej z największym trudem.„To jakieś wirusowe zapalenie - pomyślała.- Ale teraz musi poczekać.Mam coś ważniejszego do zrobienia.Nie mogę myśleć o niczym innym”.Głos Gunthera: „Nie ma powodu do niepokoju, Tracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl