[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawzgórzu stało wielkie dworzyszcze, potężna budowla z ciemnych dębowych bali.Nawysokim, ostro zwieńczonym dachu zatknięto symbol Aelle a: byczą czaszkęposmarowaną krwią.Samotny dwór wyrastał w mroku, czarny i potężny, tchnącygrozą.Na wschodzie, za drzewami, była wioska, migocąca wieloma ogniskami.Wyglądało na to, że przybyłem do Thunreslea w czas zgromadzenia i ogniewskazywały miejsce obozowiska.- To uczta - objaśnił mnie jeden z eskorty.- Na cześć bogów? - zapytałem.- Na cześć Cerdyka.Przybył na rozmowy z naszym królem.Moje nadzieje, już marne, opadły.Przy Aelle u miałem jakie takie szansęprzeżycia, ale w obecności Cerdyka były one żadne.Ten był zimny i bezwzględny,podczas gdy Aelle nie wzbraniał się przed uczuciami, a nawet pewną szlachetnością.Dotknąłem rękojeści Hywelbane a i pomyślałem o Ceinwyn.Błagałembogów, żeby pozwolili mi ją jeszcze raz ujrzeć, po czym nadeszła pora zeskoczyć zeznużonego wierzchowca, poprawić opończę, odpiąć tarczę od siodła i udać się przedoblicze wrogów.Trzystu wojów musiało ucztować na zarzuconej sitowiem posadzce tegowysokiego posępnego dworu na wilgotnym wzgórzu.Trzy setki rozochoconych,wrzaskliwych, brodatych mężów, czerwonych na gębach, którzy, w przeciwieństwiedo Brytów, nie widzieli niczego niestosownego w tym, że przebywali uzbrojeni wwielkiej sali biesiadnej swego pana.Trzy wielkie paleniska buzowały pośrodku, adym był tak gęsty, że początkowo nie widziałem ludzi siedzących za długim stołem,w głębi.Nikt nie zwrócił uwagi na moje wejście, bo z długimi jasnymi włosami igęstą brodą wyglądałem jak saski włócznik, ale kiedy prowadzono mnie obokhuczących ognisk, jakiś wojownik dojrzał pięcioramienną białą gwiazdę na mojejtarczy i przypomniał sobie, że widział ją w bitwie na tarczach wrogów.Ryk przebiłsię przez tumult, wrzaski i rechot, ryk coraz głośniejszy, aż każdy mąż w tamtej saliwył na mnie, kiedy szedłem ku podwyższeniu, na którym stał stół honorowy.Wyjącywojownicy odstawili rogi z piwem i poczęli tłuc rękami o podłogę lub tarcze, aż echotego śmiercionośnego rytmu odbiło się od wysokiej powały.Aomot ostrza uderzającego o stół uciął hałasy.Aelle wstał i to jego mieczwyrwał drzazgi z długiego chropawego blatu, przy którym kilkunastu mężówsiedziało nad półmiskami z mięsiwami i pełnymi rogami.Pośród ucztujących byłCerdyk, a miejsce obok niego zajmował Lancelot.Nie był to jedyny Bryt.Przy nimrozwalał się Bors, jego kuzyn, a Amhar i Loholt, synowie Artura, siedzieli u końcastołu.Wszyscy byli moimi wrogami, tak że dotknąłem rękojeści Hywelbane a ipomodliłem się o dobrą śmierć.Aelle wbił we mnie wzrok.Znał mnie niezle, ale czy wiedział, że jestem jegosynem? Lancelot przypatrywał mi się ze zdziwieniem, nawet się zaczerwienił, alepotem skinął na przekładacza, przemówił do niego krótko i tamten pochylił się nadCerdykiem i szepnął coś do królewskiego ucha.Cerdyk również mnie znał, lecz anisłowa Lancelota, ani to, że rozpoznał wroga, nie zmieniło nieprzeniknionej maski,stale obecnej na jego twarzy.Było to oblicze skryby, gładko wygolone, o spiczastympodbródku i wysokim, szerokim czole.Wargi wąskie, rzadkie włosy zaczesanemocno w tył i związane w węzełek, a ta pospolita twarz nie dała się zapomnieć zjednego powodu - oczu.Bladych, bezlitosnych oczu zabójcy.Zdało się, iż zdumienie odebrało Aelle owi mowę.Był znacznie starszy odCerdyka; przekroczył rok temu lub dwa pięćdziesiątkę, był więc stary, jakkolwiek nato by patrzeć, ale wciąż znakomitej postawy.Wysoki, o szerokiej piersi i płaskimzawziętym obliczu, złamanym nosie, pobliznionych policzkach i gęstej czarnejbrodzie.Odziany w znakomitą szkarłatną szatę, złoty torques na szyi i złotebransolety, ale żadne świecidełka nie mogły ukryć faktu, że Aelle był najpierw - iprzede wszystkim - żołnierzem, saskim wojem postury wielkiego niedzwiedzia.Uprawej dłoni brakowało mu dwóch palców, uciętych w jakieś dawnej bitwie, podczasktórej, śmiem twierdzić, wziął krwawy odwet za to okaleczenie.- Masz czelność tu przybywać? - odezwał się wreszcie.- Aby się z wami spotkać, panie królu - rzekłem i opadłem na jedno kolano.Skłoniłem się Aelle owi, potem Cerdykowi, ale zignorowałem Lancelota.Dla mniebył niczym, petentem króla Cerdyka, wyelegantowanym zdrajcą, z którego ciemnejtwarzy tryskała nienawiść.Cerdyk nabił kawał mięsiwa na długi nóż, zbliżył go do ust i się zawahał.- Nie przyjmujemy posłańców od Artura - rzucił niedbale.- Każdy na tyległupi, by się tu zjawić, daje życie.- Włożył mięso do ust, a potem odwrócił się odemnie, jakby załatwił jakąś nieznaczącą sprawę.Jego ludzie ujadali o moją śmierć.Aelle znów uciszył wszystkich, tłukąc mieczem o stół.- Przybywasz od Artura? - spytał zaczepnie.Uznałem, że bogowie wybaczą mi nieprawdę.- Panie królu, przynoszę wam pozdrowienia od Erce i synowski szacunek odsyna Erce, który, ku swej radości, jest i waszym synem - powiedziałem.Te słowa nie znaczyły nic dla Cerdyka.Lancelot szepnął coś nagląco doprzekładacza i ten kolejny raz odezwał się do Cerdyka.Nie wątpiłem, że to podszeptLancelota zachęcił saskiego króla do tych oto słów:- On musi umrzeć.- Przemawiał bardzo spokojnie, jakby moja śmierć byładrobiazgiem.- Mamy porozumienie - przypomniał Aelle owi.- Nasze porozumienie rzecze, iż nie będziemy przyjmować wysłanników odnaszych wrogów - powiedział Aelle, nie odrywając ode mnie wzroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]