[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam na myśli ducha.Dawniej, zanim pozostali się urodzili, ty i ja weszlibyśmy do zaczarowanego lasu bez zastanowienia.Teraz.– Rozchmurz się – powiedział Tanis.Starał się, by za­brzmiało to wesoło, lecz był poważnie zaniepokojony niezwy­kłą posępnością krasnoluda.Przyjrzał się Flintowi z bliska po raz pierwszy od chwili spotkania przed Solace.Krasnolud wy­glądał staro, ale Flint przecież zawsze wyglądał staro.Jego twarz, a w każdym razie ta jej część, którą widać było zza siwej brody, wąsów i krzaczastych, białych brwi, była brązowa, po­marszczona i spękana jak stara, wygarbowana skóra.Krasnolud marudził i gderał, lecz przecież Flint zawsze marudził i gderał.Różnicę można było dostrzec w oczach.Nie było w nich już ognistego blasku.– Nie przejmuj się Raistlinem – rzekł Tanis.– Dziś wieczorem zasiądziemy wokół ogniska i pośmiejemy się z jego opowieści o duchach.– Pewnie tak.– Flint westchnął.Milczał przez chwilę, a potem powiedział: – Któregoś dnia będę dla ciebie cięża­rem, Tanisie.Nie chciałbym, żebyś kiedyś pomyślał „dlaczego ja się zadaję z tym gderliwym, starym krasnoludem?"– Dlatego, że cię potrzebuję, gderliwy, stary krasnoludzie– rzekł Tanis, kładąc dłoń na masywnych barkach przyjaciela.Wskazał las, gdzie znikli pozostali.– Jesteś mi potrzebny, Flin­cie.Oni wszyscy są.tacy młodzi.Ty jesteś jak krzepka skała, o którą mogę wesprzeć się plecami, gdy wymachuję mieczem.Flint poczerwieniał z zadowolenia.Pociągnął się za brodę, a potem kaszlnął i burknął.– Tak, wiesz, zawsze byłeś sen­tymentalny.Chodź już.Marnujemy czas.Chcę przebyć tę prze­klętą puszczę najszybciej, jak to możliwe.– Potem mruknął:– Całe szczęście, że jest jeszcze jasno.Rozdział XMroczna Puszcza.Martwi kroczą.Czary RaistlinaJedyne, co Tanis poczuł po wkroczeniu do lasu, to ulga, że jesienne słońce już go nie praży.Półelfowi przyszły na myśl wszystkie legendy, jakie słyszał o Mrocznej Puszczy, historie o duchach opowiadane w nocy przy ogniskach, nie mógł bowiem zapomnieć o złowieszczych słowach Raistlina.Jednakże Tanis nie czuł niczego, poza tym że las ten miał dużo więcej życia od wszystkich innych, w ja­kich zdarzyło mu się przebywać.Ustąpiła martwa cisza, z jaką się zetknęli wcześniej.Małe zwierzęta popiskiwały w zaroślach, ptaki z łopotem przelatywały nad ich głowami z gałęzi na gałąź.Obok latały owady o radośnie barwnych skrzydłach.Liście sze­leściły i poruszały się, a kwiaty kołysały, choć nie dotykał ich podmuch wiatru – zupełnie jakby rośliny upajały się radością życia.Wszyscy w drużynie weszli do puszczy z bronią pod ręką, ostrożni, uważni i nieufni.Przez jakiś czas próbowali stąpać w taki sposób, by nie szeleścić liśćmi, lecz Tas stwierdził, że według niego to „trochę głupie", i wszyscy odprężyli się – z wyjątkiem Raistlina.Szli około dwóch godzin, wędrując lekkim, lecz szybkim krokiem po gładkim i wygodnym szlaku.Cienie rzucane przez chylące się ku dołowi słońce wydłużały się.Tanis poczuł ogar­niający go w tym lesie spokój.Nie obawiał się, że dogonią ich tu te okropne, skrzydlate stwory.Wydawało się, że w tej pu­szczy nie ma miejsca na zło, chyba że, tak jak powiedział Raistlin, przyniosłoby się własne zło ze sobą.Mrok leśnych drzew zdawał się skupiać wokół młodego czarodzieja.Tanis zadrżał i zdał sobie sprawę, że gdy słońce znikło za czubkami drzew, powietrze ochłodziło się.Czas, by rozejrzeć się za miejscem na nocleg.Tanis wyjął mapę Tasslehoffa, by spojrzeć na nią jeszcze raz przed zapadnięciem zmroku.Mapa była wykonana na elfią modłę, a przez las ciągnęły się słowa napisane płynnym cha­rakterem pisma: „Mroczna Puszcza".Sama jednak puszcza była niejasno zaznaczona i Tanis nie był pewien, czy słowa doty­czyły tego lasu, czy tego dalej na południu.Raistlin musiał się pomylić, stwierdził Tanis – to nie może być Mroczna Pusz­cza.A jeśli tak, jej zło jest po prostu wytworem wyobraźni czarodzieja.Maszerowali dalej.Wkrótce nastał zmierzch, ta pora wieczoru, gdy w gasnącym świetle wszystko staje się tak bardzo wyraźne i widoczne.Dru­żyna zaczęła się ociągać.Raistlin słaniał się na nogach i ciężko łapał dech.Twarz Sturma stała się blada jak popiół.Półelf za­mierzał właśnie ogłosić nocny postój, gdy – jakby na jego życzenie – szlak doprowadził ich prosto do wielkiej, zielonej polany.Spod ziemi wypływała z bulgotem czysta woda i spły­wała po gładkich kamieniach, tworząc płytki strumyk.Polanę wyścielała gęsta, miło wyglądająca trawa, a jej obrzeży strzegły wysokie drzewa.Tymczasem słońce poczerwieniało, potem za­szło, a między drzewa zakradł się mglisty mrok nocy.– Nie schodźcie ze ścieżki – oświadczył Raistlin, gdy przyjaciele zamierzali już wejść na polanę.Tanis westchnął.– Raistlinie – rzekł cierpliwie – nic nam się nie stanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl