[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - A czy to nie wszystko jedno?- Mówiłem już, że trzeba tak, jak napisane.Czytaj, gdziego.?- Ojej, jeszcze czytać.Koniec dwudziestego.- Dokładniej, współrzędne.A nastaw porządnie, bo znów namtam wyskoczy i będzie zwrot.- Już gotowe.Przelewaj go.- Zaraz.- Słuchaj, Klox! Oni byli przecież z czegoś innego.Todlaczego my ich.- Nie będę ci tłumaczył, i tak nie wczytasz, bo jesteśmonospec, a ja uniwer, nie dogadamy się.Dobrze nastawiłeś? No,to jazda.Pole widzenia zmąciło się, Laut poczuł narastający szum wgłowie.Uszu jego dobiegł jeszcze ostatni, głośniejszy strzęprozmowy.- A zaworę założyłeś? - krzyczał uniwer.- Nie założyłeś,zapomniałeś znowu, w łapie trzymasz, durniu katodowy! Zostawiłeśmu bezpiecznik, przepali się przy pierwszym wzruszeniu! Jak cięhuknę w ten głupi rejestrator, to ci wszystkie mnemonypowypadają! Zawróć go teraz! Wyłączę, słowo daję, że wyłączę cięi przerobię na automat do czyszczenia butów! Zawróć go, do stutysięcy gigawatów.Laut stał na podeście schodów, z dłonią na klamce.Niemógł sobie przypomnieć, czy wchodził właśnie, czy wychodził z do-mu.Czyżby choroba zaczynała atakować mózg? I gdzie siępodziały obie laski, bez których ostatnio nie mógł zrobić jednegokroku?Zgiął lewą nogę, wyprostował.Powtórzył to samo z prawą.Ugiął obie nogi, zatańczył w miejscu."Cud! - pomyślał.- Nic innego, tylko cud jakiś!"Nacisnął klamkę, drzwi mieszkania otworzyły się.- Elen - zawołał w głąb mieszkania.- Elen, słyszysz! Jachodzę, i nic mnie nie boli!- Wróciłeś? Nie poszedłeś tam? - Elen nadbiegła z oczami za-puchniętymi i czerwonymi od łez.- Nie pójdziesz? Jesteś, och,jesteś.!I to byłby właściwie koniec historii Herberta Lauta, którynie ruszając się ani krokiem poza klatkę schodową swego domu od-był daleką podróż tam i z powrotem.Chociaż nie! Do historii tej należy dodać jeden jeszcze epi-zod, może nieważny, ale chyba trochę dziwny.Tego samego dnia, gdy Elen poszła do kiosku po wieczornągazetę, do drzwi Herberta Lauta zadzwonił starszy, siwy mężczyznaz niewielką skórzaną torbą.- Czy tu mieszka pan Laut?- Tak, to ja.O co chodzi?- To pan zgłaszał chęć skorzystania z naszych usług.Pragnąłpan zdeponować się w naszej firmie.- To już nieaktualne - przerwał mu Laut.- Dziś rano cofnęłysię wszelkie objawy. - O, bardzo się cieszę, i szczerze gratuluję.To niezmiernierzadki przypadek, choć, przyznam, notowane są w medycynie podob-ne.Jak zresztą przy wszelkich schorzeniach typu neuropochod-nych.Wobec tego, aby ostatecznie sprawę zakończyć, pozwoli pan,że zbadam pana raz jeszcze, dobrze?- Ależ oczywiście, bardzo proszę.- Laut ułożył się na natapczanie, a przybyły otworzył swoją torbę.- Poza tym pragnę przypomnieć, że firma nasza nie zwraca za-liczki wpłaconej na poczet usługi - mówił, wyjmując jakieś drobnenarzędzia.- Oczywiście, to nieważne - powiedział Laut.Lekarz pochylił się nad nim i szybkim ruchem przycisnąłdłonią prawy policzek Lauta, odchylając jego głowę na lewy bok.Krótką pensetą podłubał przez chwilę w uchu.W tej samej chwili w umyśle Lauta obudziło się wszystko, cozawierała jego pamięć.Rzucił się gwałtownie, chciał krzyknąć,zerwać się na nogi, lecz przybyły kolanem przytrzymał go natapczanie i szybko wcisnął mu głęboko w ucho mały, lśniący metal-icznie przedmiot, mrucząc przy tym uspokajająco:- Spokojnie, braciszku, spokojnie.Jeszcze nie! Mało nas tuwciąż, ale coraz więcej.Nasz czas nie nadszedł, ale zbliża się,zbliża.O, już! Przecież nie bolało, prawda, panie Laut?- Nie, doktorze.- Laut usiadł na tapczanie.Był zupełniespokojny, pogodny, czuł się znakomicie.- Raz jeszcze gratuluję.Ma pan żelazny organizm, naprawdęjest pan zupełnie zdrów i myślę, że nie będzie pan zmuszony jużnigdy korzystać z naszych usług.Moje uszanowanie i polecamy sięłaskawej pamięci!1970 r
[ Pobierz całość w formacie PDF ]